Ile osób czyta regulaminy? Dramatyczne wyniki badań

Ile osób czyta regulaminy? Dramatyczne wyniki badań

Coraz głośniej domagamy się respektowania naszej prywatności w sieci i oburzamy na inwigilowanie naszej korespondencji. Tymczasem okazuje się, że sami nie robimy prawie nic, aby ochronić swoją prywatność. Ośrodek Badania Opinii Adama Kowalskiego spytał użytkowników Google mail, czyli gmail, najpopularniejszej na świecie poczty internetowej, czy przed założeniem konta czytali regulamin i warunki korzystania z usług Google.com. Okazuje się, że aż 80 procent osób po prostu zaznaczyło pole z akceptacją nie czytając nawet fragmentu.

W większości przypadków wynika to z naszej niechęci do prawniczej nowomowy, jaką zazwyczaj pisane są podobne dokumenty oraz marnotrawstwa czasu. Tymczasem Google i Facebook zrezygnowały ze skomplikowanego języka na rzecz prostych, pisanych zrozumiałym tekstem zapisów, które w dodatku nie są długie. Jednak tylko jedna na pięć osób pofatygowała się, aby je przeczytać, choć zapoznanie się z tymi dokumentami nie zajmuje więcej niż kwadrans.

Na co się godzimy?

Przesyłając dokumenty, zdjęcia, pliki tekstowe, prezentacje czy arkusze kalkulacyjne z wykorzystaniem dysku Google, użytkownik udziela firmie (i jej współpracownikom) ważnej na całym świecie licencji na wykorzystywanie, udostępnianie, przechowywanie, reprodukowanie, modyfikowanie, przesyłanie, publikowanie, publiczne prezentowanie i wyświetlanie oraz rozpowszechnianie tych materiałów, a także na tworzenie na ich podstawie dzieł pochodnych – czytamy w warunkach korzystania z usług Google. Z kolei Facebook w regulaminie wyraźnie daje do zrozumienia, że gdy publikujemy materiały, takie jak zdjęcia lub filmy, firma może uzyskać związane z tym dodatkowe informacje tzw. metadane, np. czas, data, miejsce wykonania zdjęcia lub filmu, parametry aparatu i kamery, ich dokładny typ i markę, a w niektórych przypadkach również lokalizację.

Wiedzą gdzie jesteś

Wyniki badań OBOAK wskazują, że niemal co druga osoba, która zdecydowała się przeczytać regulamin zrezygnowała z danej usługi w internecie. Część z nich zdecydowała się na wykupienie tej samej usługi w wersji komercyjnej, pozbawionej reklam, w której nie są zbierane dane do ich personalizacji. Część jednak po prostu nie zdecydowała się na udostępnianie swoich dokumentów i danych w Internecie na takich warunkach. Czego zatem najbardziej się przestraszyli? Wydaje się, że nie tylko zapisów o możliwości wykorzystania ich dokumentów, ale także sprawdzania, gdzie aktualnie się znajdują.

Kiedy opuszczamy cywilizację, czy to jadąc na wczasy, czy szukając chwili spokoju, przeważnie zabieramy ze sobą smartfona. Wreszcie mamy czas poserfować w sieci i poprzeglądać Facebooka. W ten sposób nigdy jednak nie jesteśmy anonimowi. Google czy Facebook wiedzą to doskonale. Wiedzą gdzie jesteś i wiedzą co robisz. Napisali o tym w swoich regulaminach. Gdy korzystasz z ich usług Google może gromadzić dane o hasłach, które wyszukujesz w sieci, zbierać informacje o wykonywanych przez ciebie połączeniach telefonicznych, takie jak numer telefonu użytkownika, numer rozmówcy, numery docelowe przekazywania, daty i godziny rozmów, czasy trwania rozmów, ustawienia przesyłania wiadomości SMS oraz typy połączeń telefonicznych.

Na tym jednak nie koniec. Korzystając z internetowych aplikacji i usług w komórkach i komputerach możemy zupełnie zapomnieć o anonimowości. I wcale nie przyczynia się do tego żadna tajna agencja rządowa. Wszelkie szczegóły także znajdziemy w regulaminach. – Jeśli użytkownik korzysta z usługi Google, która uwzględnia jego lokalizację, możemy gromadzić i przetwarzać informacje na temat jego rzeczywistego miejsca pobytu, takie jak sygnały GPS wysyłane przez jego komórkę. Możemy również stosować różne technologie, aby określić tę lokalizację, w tym dane z czujników urządzenia, np. dotyczące pobliskich punktów dostępu do sieci Wi-Fi czy stacji bazowych sieci komórkowej – czytamy na stronach Google. Dane z systemu GPS pozyskuje także Facebook i setki innych stron.