Projektant, Gi Uk Choi, wymyślił to w ten sposób: lękająca się o własne bezpieczeństwo kobieta podchodzi do specjalnego automatu, przy którym następuje jej identyfikacja (za pośrednictwem smartfona). Po identyfikacji może wyjąć specjalną latarkę z przyciskiem SOS i wbudowanym modułem GPS. W chwili zagrożenia wystarczy wcisnąć przycisk, a latarka natychmiast zgłosi niebezpieczeństwo lokalnemu oddziałowi policji, powiadamiając równocześnie o dokładnej lokalizacji osoby poszkodowanej. Daje to możliwość szybkiego złapania agresora, a równocześnie zwiększa szanse ofiary na uniknięcie zagrożenia lub przynajmniej złagodzenia jego skutków.
Pomysł jest jak najbardziej szlachetny i godny podziwu, jednak – przynajmniej w przełożeniu na polskie warunki – wydaje się stanowczo zbyt skomplikowany i kosztowny. Czy nie prostsze i skuteczniejsze byłoby przygotowanie specjalnej aplikacji, którą każdy użytkownik smartfona z GPS-em mógłby uruchomić przed wejściem w rejon, który uważa za niebezpieczny? Z dużym wirtualnym przyciskiem, który po uruchomieniu zgłosi alarm na policji i wyśle jej naszą lokalizację?
Oczywiście istnieje ryzyko, że ktoś wykorzystywałby taką aplikację do głupich dowcipów, ale po pierwsze, to samo dotyczy obecnie zwykłego telefonowania alarmowego (i w razie wykrycia wiąże się z potężnymi karami), a po drugie można by przecież taką aplikację powiązać z określonymi usługami świadczonymi przez operatorów, np. jedynie w ramach abonamentu. Wykrycie fałszywych alarmów byłoby w takiej sytuacji bardzo proste, więc w połączeniu z wysokimi karami udałoby się je zapewne niemal całkowicie wyeliminować.
A bezpieczeństwo – nie tylko zresztą kobiet – na pewno by na tym zyskało.