Coast nie jest kompromisem. To ten drugi rodzaj przeglądarki. Opera wyszła bowiem z założenia, że na iPadzie nie potrzebujemy superskomplikowanych narzędzi. Chcemy po prostu wygodnie przeglądać nasze ulubione witryny i dzielić się nimi ze znajomymi. Coast, na dobrą sprawę, niewiele więcej potrafi. Ale to pozwoliło skupić się programistom na dopieszczenie tego, co ich produkt oferuje.
Przeglądarka wita nas ekranem startowym, na którym na kafelkach umieszczone są nasze ulubione witryny. Rzecz jasna, na początku są to witryny proponowane przez Operę, ale możemy je zastąpić dowolnymi swoimi. Ekranów startowych może być kilka (przewijamy je poziomym ruchem palca), co ułatwia zarządzanie większą ilością witryn.
Interfejs jest na tyle minimalistyczny, że nawet podstawowe funkcje przeglądarki zostały zintegrowane w pojedyncze kontrolki. Na przykład, nie mamy tu rozdzielenia na wyszukiwanie i pasek adresu. Coast podczas wpisywania tekstu proponuje odpowiednie witryny, korzystając z algotytmów Opery. Możemy je wybrać lub dokończyć wpisywanie adresu. Oczywiście, możemy też kliknąć na wyszukiwarkę Google, zamiast polegać na własnej, autorskiej wyszukiwarce.
Podobne “ukompaktowienie” napotkało karty i historię wyszukiwania. Coast traktuje to jako jedną całość. Na przykład, jeżeli przeglądamy Chipa, a potem udamy się na witrynę CRN.pl, Chip zostanie zapamiętany jako poprzednia karta. Innymi słowy, każdy nowy serwis domyślnie otwiera się w nowej karcie. Do których możemy łatwo i wygodnie wrócić za pomocą prostego gestu.
Cała nawigacja również odbywa się za pomocą gestów. Nie ma tu przycisków “wstecz” i “dalej” a, tak jak w Internet Explorerze, poziome ruchy palcem. Udostępnianie witryny na Facebooku czy mailem, lub sprawdzanie jej zabezpieczeń, to również prosty, intuicyjny gest.
Zobaczcie jak to wygląda w praktyce. Mieliśmy drobne problemy z Wi-Fi w biurze Opery, więc nie zważajcie na to, że czasami niektóre rzeczy się nie doczytują. Nie jest to najprawdopodobniej wina przeglądarki, a kiepskiego łącza.