Kto chciałby robić zdjęcia aparatem o matrycy 1,9 Mpix, jeśli w kieszeni ma doskonałe 13, 21 lub 41 Mpix? Komu byłoby wygodnie przeglądać strony WWW i maile na ekranie mierzącym po przekątnej 1,6 cala i mającym po 320 pikseli w pionie i w poziomie, gdy może to zrobić na superostrym wyświetlaczu Full HD? No i wreszcie, kto dałby 1200 złotych za urządzenie, które dubluje funkcje smartfona tylko o połowę gorzej, a swoje własne, unikalne ma ledwo działające? Ja na pewno nie, ale z pewnością znajdzie się wielu takich, którzy popędzą do sklepu kupić Samsunga Galaxy Gear.
Nie w tym rzecz, że przeszkadza obecność aparatu fotograficznego, możliwość prowadzenia rozmów czy dostęp do aplikacji w rodzaju Evernote’a. Przeszkadza mi brak cech, które okazały się dla projektantów Samsunga mniej ważne i w związku z tym zeszły na dalszy plan. Cech, które moim zdaniem powinny charakteryzować dobry “sprytny zegarek”: szybkość i prostota działania, kompatybilność z jak największą liczbą urządzeń, długi czas pracy na baterii, małe rozmiary, wodoodporność (wg. przedstawiciela Samsunga, Gear wytrzyma lekki deszcz, a być może prysznic)… Nie mówcie mi, że tego nie da się osiągnąć, bo to oczywista nieprawda. Smart-zegarki z ekranami e-ink potrafią działać wiele dni bez ładowania, Pebble czy Sony Smart Watch bez problemu współdziałają z większością smartfonów z Androidem (a są na rynku także takie urządzenia kompatybilne jednocześnie z Androidem i iOS), a jak pokazują ostatnie smartfony Sony, można zaprojektować elektronikę, która będzie całkowicie wodoodporna, nie wyglądając przy tym jak sprzęt dla wojska i jednostek specjalnych.
Przypadek Galaxy Gear można uznać za modelowy dla podejścia Samsunga do walki z konkurencją. Podejścia polegającego na tym, że Koreański koncern zawsze jest gotów dać użytkownikowi więcej. Nie “lepiej”, tylko “więcej” – bez patrzenia, jakie to przyniesie konsekwencje dla całości. Więcej rdzeni, więcej cali, więcej pikseli, więcej gigabajtów, więcej aplikacji i więcej funkcji czasami owocuje podniesieniem komfortu użytkowania sprzętu, ale najczęściej skutek jest albo dokładnie przeciwny, albo – w najlepszym razie – żaden.
Zauważyliście, jak niezwykłe, niemal kabalistyczne funkcje pełni w świecie projektantów i inżynierów magiczna liczba 80? Podczas projektowania urządzenia warto skupić się na funkcjach, których 80% użytkowników używa przez 80% czasu interakcji z urządzeniem. Powinny być intuicyjne i wygodne dla co najmniej 80% przedstawicieli grupy docelowej, a ich niezawodność osiąga optimum w okolicy… oczywiście – 80% – bo poniżej tej wartości trudno takiego sprzętu czy oprogramowania używać, z kolei próba podniesienia tego wskaźnika oznacza coraz szybszy wzrost kosztów za coś, czego większość użytkowników pewnie nawet nie zauważy.
Samsung wyrzuca “Święte Osiemdziesiąt Procent” przez okno. W jego podejściu do projektowania wydaje się królować zasada, że nie jest istotne, czy coś jest potrzebne, czy jest przydatne, jakie wymusi kompromisy i wreszcie, czy działa – ważne, że jest. Patrząc na Galaxy Gear nie widzę żadnych priorytetów, tylko usypany bezładnie stos funkcji. Nie widzę optymalizacji, tylko chęć dorzucenia kolejnego wodotrysku. Więcej, więcej, więcej!
W ten oto sposób powstaje “zegarek”, który trzeba ładować dwa razy na dobę, ale za to może robić słabe imitacje zdjęć. Jego ekran jest co prawda za mały, żeby oglądać na nim filmy czy przeglądać fotki, ale za to nie pokazuje czasu, póki nim nie poruszyć. Nie jest naprawdę wodoodporny, oferuje za to taki sposób prowadzenia rozmów, żeby słyszeli je wszyscy dookoła a tobie było niewygodnie. Może i dokuczają lagi, ale przynajmniej możesz robić notatki. Na zegarku. No i co prawda trzeba zapłacić za niego jak za smartfona średniej klasy, ale ponieważ współpracuje póki co tylko z dwoma telefonami na rynku – najnowszymi i najdroższymi – więc co za problem?
Tu jedna ważna uwaga. Nie chciałbym, żebyście myśleli, że Samsung robi takie rzeczy z głupoty – że to pomyłki i błędy. Nic z tych rzeczy. Samsung wykorzystuje siedzący głęboko w “firmware” człowieka mechanizmu, który “więcej” tłumaczy automatycznie na “lepiej”. Wybieramy ten sprzęt, który przy podobnej cenie ma “coś więcej”. Kupujemy na tej aukcji internetowej, w której opis przedmiotu jest dłuższy i rozbity na więcej punktów. Oczywiście, kiedy już wybierzemy urządzenie z większą ilością funkcji to najprawdopodobniej większość z nich nie zostanie nigdy nawet włączona, ale zaspokoją nasz atawistyczny instynkt zbieracza.
Tak więc Samsung czeka na tłumy kupujących, a ja nadal czekam na prosty w obsłudze i wygodny smart-zegarek z niewielką liczbą świetnie dopracowanych funkcji. Nie chce mi to przejść przez usta, ale… czyżby cała nadzieja w Apple?