Valve to przykład wspaniałej firmy, która po prostu dokładnie wie, czego chcą gracze. To nie jest pusty frazes. Udowadniała to już nie raz i nie dwa. Wszystko zaczęło się od Half-Life’a. Gry, którą postrzegano, bardzo mylnie, jako kolejny klon Quake’a 2. Dopiero jak weszła na rynek i ludzie mogli w nią zagrać, okazało się, że bliżej nikomu nieznana firemka stworzyła arcydzieło.
Tak, Half-Life to absolutny kanon. Wspaniała klasyka rozrywki elektronicznej. I, tak po prostu, świetna gra. Na dodatek bardzo przyjazna dla modderów, co bardzo jej pomogło. Nie minęło dużo czasu, a już zaczęły się pojawiać pierwsze, bardzo ciekawe produkcje. Zagrywałem się tygodniami w Day of Defeat a Counter-Strike’a chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Do dziś owa gra to jeden z najważniejszych tytułów w e-sporcie. Valve zresztą wyczuł jej potencjał i sypnął w jej twórcę dolarami, zapewniając mu pełne wsparcie techniczne i finansowe, w zamian za prawa do marki.
Dlatego gdy ogłoszono, że Valve pracuje nad drugą częścią Half-Life’a, świat oszalał. Ale zaczął się też zastanawiać. Z sequelami gier wybitnych jest bowiem pewien problem. Jak zrobić coś lepiej, inaczej, nowocześniej, a zarazem nie zniszczyć tego, co czyniło pierwowzór legendą? Valve’owi się to udało. Half-Life 2 przez wiele branżowych gazet został nazwany grą wszechczasów. I nie jestem pewien, czy owe gazety przesadziły. Była wybitna w każdym calu.
Jednak wraz z Half-Lifem 2 na naszym komputerze instalowany był również dziwny programik o nazwie Steam. Programik, który budził powszechną irytację. Nie dość, że obciążał on dodatkowo procesor, nie dość, że był obowiązkowy, by móc pograć nie tylko w Half-Life’a 2, ale również najnowszą wersję Counter-Strike’a, to na dodatek oferował niewiele. Właściwie jedyną jego zaletą w tamtych czasach było automatyczne aktualizowanie gier do nowych wersji.
Wybaczyliśmy to jednak Valve’owi. Half-Life 2 i Counter-Strike w wersji 1.6 były zbyt dobre, by się owym Steamem nadmiernie przejmować. W efekcie Steam zagościł na milionach komputerów. A potem…
…potem zaczął rosnąć w siłę. Pojawiły się w nim do kupienia inne gry studia Valve. Steam pełnił też rolę repozytorium dla wszystkich ciekawych modów do gier tego studia. Pojawiły się kolejne ulepszenia, usprawniające dobór graczy do zabawy w multiplayer. Steam zaczął dbać o odpowiednio wybrane sterowniki do posiadanych przez nas gier. Z czasem zaczęły się w nim pojawiać gry innych studiów. Później niesamowicie korzystne przeceny.
I tak… dziś Steam jest potęgą. To największa e-handlowa platforma dla graczy, która jest powszechnie ubóstwiana. Niejednokrotnie przez tych samych graczy, którzy swego czasu psioczyli na owego Steama, przeklinając jego twórców trzy pokolenia wstecz i dwa naprzód.
Przewijamy do teraźniejszości. Rok 2013. Valve zapowiada, że wspólnie z Nvidią
Jest to darmowy, linuxowy system operacyjny, ściśle zintegrowany z platformą Steam i “skrojony na miarę” na potrzeby graczy. Entuzjazm wśród internetowych komentatorów został niewątpliwie rozbudzony. Po pierwsze, to produkt Valve, a więc firmy ukochanej przez graczy. A po drugie, daje on prztyczka firmie Microsoft, której wręcz modnie jest nie cierpieć. Jednak po chwili zastanowienia można dojść do wniosku, że to… słomiany zapał.
Nie sądzę, by SteamOS był w stanie zastąpić Windows jego dotychczasowym użytkownikom. Nadal większość gier ze Steama nie będzie kompatybilna z tym systemem. A nawet hardkorowy gracz chce potem popracować lub odrobić lekcje (w zależności od wieku). Oznacza to, że najprawdopodobniej idealnym rozwiązaniem dla większości użytkowników będzie posiadanie systemu dual-boot, czyli dwóch systemów operacyjnych na jednym komputerze. SteamOS w tandemie z Ubuntu lub Windows.
To już spore zamieszanie, w imię… no właśnie, czego? Optymalizacji sterowników? Interfejsu zintegrowanego ze Steamem? Nie wątpię, że są wariaci, entuzjaści i inne promile użytkowników, którym to wystarczy. Większość jednak, odnoszę wrażenie, potraktuje SteamOS-a jako ciekawostkę, po czym nie zdąży się do niego przyzwyczaić, bo wróci do grania na Windows. Nawet niekoniecznie dlatego, że Windows jest taką wspaniałą platformą dla graczy. Po prostu dla zwykłej wygody.
SteamOS, mimo fajnego pomysłu i wielkiego potencjału na spopularyzowanie Linuxa na desktopie, jest zagrożony byciem niszową zabawką, która z czasem odejdzie w zapomnienie. Chyba że… Valve powtórzy znaną już i sprawdzoną recepturę na sukces. Tę, którą wykorzystał, by wejść ze Steamem na rynek i rozepchnąć się na nim łokciami.
Pojawia się coraz więcej plotek na temat… Half-Life’a 3!
Klękajcie narody! Gra, o którą gracze się wręcz modlą w stronę Valve (tak, należę do tej grupki). Wielki, wspaniały powrót po latach. I teraz wyobraźmy sobie sytuację następującą: Half-Life 3 zadebiutuje na trzech platformach. Xbox One, PlayStation 4 oraz PC. Przy czym wersja PC nie będzie działała pod Windows, a pod SteamOS.
Czyżbym właśnie znalazł motywację do zainstalowania drugiego, darmowego systemu operacyjnego na swoim komputerze i nie wywalenia go po kilkunastu dniach? Zapewniam was, że milionom rozentuzjazmowanych graczy to w zupełności wystarczy. Tak jak wystarczyło, by zainstalować tego “przeklętego” Steama…