Zanim pojawił się Gmail, dysk Google’a, Android, YouTube czy Google+ (ok, G+ nadal nikogo nie obchodzi) itd, Sergey Brin i Larry Page przy pomocy kilku komputerów i klocków Lego stworzyli podwaliny pod dzisiejszego giganta wyszukiwania. Dzisiaj już prawie nikt nie szuka informacji w Sieci – googlujemy je (słowo to zresztą zostało dodane do oksfordzkiego słownika j. angielskiego w 2006 roku). O udziale Androida w rynku mobilnych systemów operacyjnych nie trzeba nawet wspominać, bo miał to być wpis o firmie Valve. Na zakończenie tego akapitu dodajmy jeszcze, Google zajmuje obecnie drugie miejsce w rankingu najbardziej wartościowych marek świata, opublikowanego przez Interbrand.
Ale co to ma wspólnego z Valve?
Być może więcej niż nam się wydaje drogi Watsonie. 10 lat temu, Valve z kolejnego studia zajmującego się tworzeniem gier komputerowych postanowiło stać się również dystrybutorem gier w postaci cyfrowej. Tak powstała platforma Steam, która obecnie posiada ponad 54 miliony aktywnych kont użytkowników, przyjmuje się, że odpowiada za ponad połowę (pomiędzy 50% a 70% – zależnie od źródeł) wszystkich sprzedawanych cyfrowo tytułów na świecie. Przyjrzyjmy się detalom Watsonie. Będą nam potrzebne. Steam to nie tylko sklep z grami. W październiku 2012 na platformie pojawiły się pierwsze programy użytkowe. -Patrzcie – mówi Valve. -Gry to nie wszystko, mamy też programy. Na razie jest ich niewiele i większości z was pewnie nie zainteresują, ale poczekajcie rok, dwa, namówimy producentów na takie same promocje, które w przypadku gier powodują, że tracicie rozum i całą zawartość portfela i zobaczymy co z tego wyjdzie. Valve ogólnie lubi eksperymentować. Przed pojawieniem się programów, mieliśmy na przykład premierę filmu Indie Game: The Movie, zamiast czekać aż któryś polski dystrybutor usłyszy o tej pozycji i łaskawie postanowi sprowadzić ją do Polski 41 miesięcy po premierze w USA (z tego miejsca pozdrawiam wszystkich fanów filmów Kevina Smitha), film kupiłem tydzień po tym, jak pojawił się na Steamie. Programy, jeden film, co jeszcze? Linux Watsonie, Linux. Ten system, w który wszyscy gracze przestali wierzyć dawno temu. Po oficjalnej premierze platformy Valve na system kojarzony z sympatycznym pingwinem, wiadomościami o przeniesieniu silnika Source (też od Valve, swoją droga zgadnijcie na jakim silniku powstaje jedna z najfajniejszych gier zaprezentowanych na E3, czyli Titanfall? Tak właśnie – na Source) na tego pingwina, gdzie podobno działa lepiej niż na Windowsie wszyscy uznali to za słodki i uroczy gest w stronę fanów Open Source. Jednak nikt nie wróżył temu przedsięwzięciu przyszłości. Ot, kolejny gest w stronę społeczności graczy, pijarowa zagrywka pod tytułem “patrzcie jacy jesteśmy fajni, kochajcie nas”.
Wtem, Valve w tym samym tygodniu zapowiada system operacyjny, kontroler do gier i swoje “konsole”. Konsole są najmniej ważne i odegrają najmniejszą rolę w przejmowaniu świata. Tak jak z telefonami od Google’a – Google Nexus to świetny telefon z Androidem, ale nie jest najszybszy, najładniejszy, najcieńszy, nie ma najlepszego aparatu, i tak dalej. To nie Google ma starać się stworzyć jak najlepsze maszynki ze swoim systemem operacyjnym. Zadaniem Google’a jest rozwój samego systemu. Czy Valve zaadaptuje tą strategię?
SteamOS ma być systemem Open-Source, opartym na Linuxie. Valve zgodnie ze swoją filozofią planuje udostępnić źródła systemu i zachęcać swoich użytkowników do modyfikacji, grzebania i wypuszczania własnych wersji SteamOSa. To wielkie ryzyko, jeśli stawką jest dominacja nad światem. Ale zmiany na rynku zdają się sprzyjać Valve. Rynek się specjalizuje. Pecety “do wszystkiego” wymierają. Do konsumpcji treści na kanapie ludzie wolą używać tabletów, Microsoft aktualnie buduje swój własny ekosystem o wyglądzie kafelków i usilnie stara przekonać się domowych użytkowników do korzystania z kolorowych Microsoft Surface. Do gier zostają konsole. Sony, Microsoft, czy Nintendo – wszyscy producenci mają ten sam plan. Sprzedają urządzenia własnej produkcji, ze swoim systemem operacyjnym na pokładzie. Przed pojawieniem się Androida to samo robiło Apple, BlackBerry, czy Nokia. Jak to się skończyło dla dwójki z wymienionych firm, wszyscy wiemy. Siłą przebicia Androida była jego dostępność – każdy producent po przejrzeniu dokumentacji od Google’a mógł zacząć produkcję smartfonów z Androidem, co z kolei przełożyło się na atrakcyjne ceny urządzeń z tym systemem. Valve chce zrobić dokładnie to samo. Wypuszczają system, udostępniają go każdemu, za darmo – jeśli ktoś ma już peceta do grania, może zainstalować SteamOS u siebie. Jeśli ktoś o wiele bardziej chciałby kompaktową maszynę (urządzenia od Valve będą odpowiadać rozmiarom Xboxa 360 S) – proszę bardzo, wystarczy kupić. Jeśli sprzęt od Valve nie spełni waszych oczekiwań – Nvidia zapowiedziała już Battleboxy. Niezależnie od wyboru, jeśli wasza maszyna jest zgodna z architekturą x86, możecie zainstalować na niej darmowego SteamOS. System zaprojektowany z myślą o wydajności w grach, strumieniowaniu gier i rozgrywkach sieciowych. No i, nie zapominajmy o tym: z obsługą innowacyjnego kontrolera, który w czasach, w których producenci konsol nadal nie doszli do konsensusu na temat tego, czy gałki na padzie mają mieć grzybki wklęsłe, czy wypukłe, stawia na dwa panele dotykowe, które według zapewnień Valve i twórców gier, którzy mieli już okazję pobawić się urządzeniem mają nie tylko radzić sobie doskonale z udawaniem myszy komputerowej (z czym konsolowe pady radzą sobie średnio, dlatego m. in cały gatunek gier strategicznych na konsolach “leży i kwiczy”), ale też poradzić sobie w 100% ze wsteczną kompatybilnoscią z tytułami, które do tej pory ukazały się na Steamie. Do tego Valve obiecało udostępnić plany elektroniki i plany techniczne urządzenia dla wszystkich, którzy chcieliby go lekko zmodyfikować.
No dobrze, ale na czym oni właściwie będą zarabiać, skoro system będzie darmowy, a sprzęt produkowany przez innych producentów?
Na tym co zwykle drogi Watsonie. Na sprzedaży produktów tworzonych przez kogoś innego, a kupowanych z wykorzystaniem platformy Steam. Oprócz sprzedaży gier, Valve to pionier jeśli chodzi o model “free 2 play”. Skoro darmowa Dota 2 tworzona przez Valve jest obecnie najpopularniejszą grą na Steamie, przynosi ogromne zyski ze sprzedaży wirtualnych przedmiotów tworzonych przez samych graczy, którzy dzięki sprytnym zabiegom Valve nie tylko przyczynili się do organizacji turnieju e-sportowego z najwyższą w historii pulą nagród, to aż strach pomyśleć, jakie pomysły ma Valve na monetyzację swojego systemu operacyjnego. Już w zapowiedziach słyszeliśmy, że Valve prowadzi rozmowy na temat dystrybucji muzyki i filmów na swojej platformie. Dorzućmy do tego moją szaloną teorię, że kilka miesięcy po premierze systemu, na Steamie pojawią się jego tanie modyfikacje – przykładowy 16-latek ze Szwecji przygotuje paczkę skinów, które zmienią wygląd naszego systemu na coś rodem z Matrixa (SteamOS to w końcu Linux, tam można więcej) i zacznie ją sprzedawać za całe 1€ – sporo ludzi to kupi. Oprócz modyfikacji wizualnych, być może powstanie coś na kształt programu Green Light (program, w którym twórcy gier indie zgłaszają swoje tytuły, na które głosują użytkownicy Steama – te, które otrzymają największą liczbę głosów, są publikowane na platformie) dla programów pisanych pod SteamOS. Valve zawsze szuka nowych sposobów na to, żeby zachęcić swoich użytkowników do tworzenia i sprzedawania swoich pomysłów. W końcu pobierają procent od każdej transakcji.
Oczywiście podczas tej inwazji na salon trzy rzeczy mogą zmienić ambitny plan w zwykłą katastrofę.
Pierwszą z nich jest sam Linux. To nigdy nie był system przeznaczony do grania. Canonical od lat próbuje zachęcić do korzystania z Ubuntu użytkowników domowych i jak dotąd nie może pochwalić się wielkimi osiągnięciami na tym polu. Co prawda zarówno AMD jak i Nvidia w tym samym tygodniu, w którym Valve pokazało swoje zabawki, nagle zadeklarowały ogromną pomoc i wsparcie jeśli chodzi o sterowniki do swoich kart graficznych dla pingwina, a Intel (firma, która przewidziała, że steampunk z tematu znanego wybrańcom wejdzie do mainstreamu) ogłosił, że ten rok należy do Linuxa, jednak żadna z tych rzeczy nie zdołała zmienić mojego umarkowanie-sceptycznego podejścia w hurra-optymistyczne.
Drugą z nich jest konkurencja. Nie jest żadną tajemnicą, że nowe konsole sprzedawane będą poniżej kosztów produkcji. Niestety konkurencyjności maszyn ze SteamOS’em nie sposób ocenić, bez przetestowania ich wydajności. Jeśli okaże się, że za cenę Xbox One można złożyć peceta, który z zainstalowanym SteamOS pozwoli grać w te same (nie licząc exclusive’ów) gry, na takich samych ustawieniach graficznych, to Valve wygrało. Jeśli nie, zawsze zostaje segment tanich urządzeń do grania w nienajnowsze w produkcje. A jeśli i to nie wypali, to no cóż… wpiszemy miasta [ * ].
Trzecią, być może najważniejszą, są sami producenci gier. A co, jeśli okaże się, że DirectX jest po prostu zbyt wygodny dla większości twórców i nie są oni kompletnie zainteresowani tworzeniem gier w silnikach pozwalających na granie na Linuxie? Tak, SteamOS pozwoli na strumieniowanie gier z naszego peceta z Windowsem, ale tańszym rozwiązaniem, żeby pograć sobie na telewizorze będzie w większości przypadków zakup długiego kabla hdmi i pada.
Jeśli nawet plan Valve nie wypali to, oprócz wydanych pieniędzy na badania, stworzenie systemu i kilku prototypów sprzętu (drukowanych w większości na drukarkach 3D) firma nie straci zbyt wiele. Nadal będzie największym cyfrowym sklepem z grami na świecie.