Oskarżenia są prawdziwe. Gonzales ma na swoim telefonie ponad 3000 pornograficznych zdjęć z udziałem dzieci. Szybko zostaje zatrzymany, a cała operacja kończy się sukcesem.
Jest tylko jeden drobny szczegół.
Cała sprawa zaczęła się w marcu. Kiedy to zautomatyzowany system Google’a do skanowania zdjęć umieszczonych na prywatnych galeriach Picasa wykrył dwa “podejrzane” zdjęcia na koncie Gonzalesa.
To normalna praktyka Google’a – dzień i noc, galerie użytkowników, bez względu na to jak bardzo prywatne by one nie były skanowane są przez systemy Google’a w poszukiwaniu podejrzanej aktywności. Zgłoszone zdjęcia, “podejrzewane” o bycie pedofilskimi weryfikowane są następnie przez pracownika firmy – bardzo często okazuje się, że zgłoszone zdjęcie przedstawia np. dziecko podczas kąpieli, lub po prostu z wakacji nad morzem.
Jednak, tak jak w przypadku Gonzalesa, podejrzane zdjęcia… no cóż, naprawdę są podejrzane. Wtedy Google informuje o nich Narodowe Centrum Zaginionych i Maltretowanych Dzieci. Centrum z kolei przekazuje sprawę przedstawicielom prawa.
Opisywana przez nas sprawa dotyczyła dziecięcej pornografii i jeśli chodzi o moje prywatne zdanie, w tym przypadku cel uświęca środki. Tylko, czego jeszcze szukają algorytmy Google’a w mojej prywatnej galerii zdjęć? Jak dobierani są ludzie, którzy odpowiedzialni są za weryfikację podejrzanych materiałów i czy nie było ani jednego przypadku nadużycia swoich uprawnień?