Natomiast tytuł tego wpisu jest już bardzo nieadekwatny do tego, czym tak naprawdę jest Sensory Fiction. Okładka to stanowczo zbyt mało, ponieważ w skład zestawu wchodzi jeszcze coś w rodzaju kamizelki (szelek?) ze specjalnymi obszarami wzbudzającymi dreszcze albo symulującymi przyśpieszone bicie serca. Dochodzą do tego symulatory wzmożonego ciśnienia (poduszki napełniające się powietrzem) i umieszczone w różnych miejscach podgrzewacze. To sporo, prawda? A nie doszliśmy jeszcze nawet do samej okładki…
Ta ostatnia składa się między innymi ze 150 programowalnych diód LED, wyświetlających bardzo zróżnicowane rodzaje oświetlenia – w zależności od treści, która jest aktualnie czytana. Ogólnie – budującymi nastrój. Najmniej nietypową funkcją okładki jest w tym kontekście wydawanie dźwięków.
Okładki wraz ze specjalnie przygotowaną książką, której kartki są tak skonstruowane, że okładka jest w stanie wykryć ich aktualne położenie, nie da się na razie kupić. W tym momencie to raczej próba rozwinięcia pewnej idei nowego sposobu czytania, zaproponowana przez trójkę badaczy z MIT – Julie Legault, Alexis Hope i Felixa Heibecka.
Czy jest to próba udana? Na ten temat zdania mogą być podzielone. Po pierwsze, cała ta masa różnorodnych elektronicznych funkcji i gadżetów chyba lepiej sprawdziłaby się we współpracy z jakimś e-czytnikiem (który też można by ubrać w pokryte diodami LED wdzianko…), a nie z papierową książką. Przede wszystkim jednak to właśnie książki są tym sposobem przekazywania treści, który najbardziej pobudza wyobraźnię odbiorcy. Czy dokładanie dodatkowych symulatorów jest w ogóle w ich przypadku potrzebne? A może nawet będzie szkodliwe, bo ograniczające wyobraźnię czytelnia?
My dość sceptycznie podchodzimy do tego wynalazku. A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?