Dlatego poszukiwacze planet, tacy jak słynny polski astronom Aleksander Wolszczan, muszą posługiwać się metodami pośrednimi, takimi jak okresowe zmiany w jasności gwiazd albo zależności grawitacyjne, wskazujące na obecność innych, niewidocznych obiektów.
Tymczasem NASA (we współpracy z Jeremym Kasdinnem, profesorem z uniwersytetu w Princeton) wpadło na pomysł, który może nie tylko ułatwić odnajdowanie planet (i to zwłaszcza tych najciekawszych, podobnych do Ziemi), ale także umożliwi ich bezpośrednie zobaczenie i sfotografowanie. Chodzi o wystrzelenie w kosmos połączonego zestawu teleskopu oraz “zaciemniacza gwiazd” (oryginalna angielska nazwa to “starshade”). To niezwykła, zwinięta struktura, która po znalezieniu się w odpowiednim miejscu na orbicie okołoziemskiej, rozwinie się i znacznie zwiększy są powierzchnię. Jej kształt (plus złocisty kolor) bardzo przypomina kwiat słonecznika.
Astronomowie uważają, że znalezienie planet podobnych do Ziemi jest pewne, nie wiadomo tylko, jak szybko się to stanie. Kosmiczny “słonecznik” ma w tym pomóc, blokując światło gwiazd, a przez to umożliwiając wykonanie dokładnych zdjęć planet. Tak naprawdę jego działanie jest więc niezwykle proste – sami, oglądając coś w słońcu, posługujemy się tą samą metodą, przysłaniając oczy przyłożoną do czoła dłonią.
Dzięki tym zdjęciom będzie możliwe zbadanie ich budowy, składu chemicznego oraz temperatury. To zaś pozwoli określić, na ile dana planeta podobna jest do Ziemi i czy może na niej występować życie. W międzyczasie polecimy sobie na Marsa i udoskonalimy technikę podróży kosmicznych – zapowiada się ciekawy wiek XXI…