Historia modelu D600 jest bardzo pouczająca. Pouczająca dla nas, użytkowników, ale niewątpliwie najwięcej powinien nauczyć się na niej sam producent.
Nikon wprowadził D600 na rynek przy dźwięku fanfar, w glorii i chwale, reklamując ten aparat jako jedną z najlepszych, a równocześnie najtańszych lustrzanek pełnoklatkowych na rynku. I na początku wszystko rzeczywiście wyglądało imponująco, lecz koszmar czaił się już za rogiem.
Tym koszmarem były zadziwiająco szybko pojawiające się zabrudzenia matrycy – nawet wtedy, gdy użytkownik w ogóle nie zmieniał obiektywów. Pisaliśmy o tym szczegółowo (wraz z filmem pokazującym zmiany na matrycy) w newsie z końca 2012 roku.
Porażka Nikona nie polegała jednak tylko na tym, że wypuścił na rynek aparat z wyraźnym problemem technicznym. Jeszcze gorsze było samo zachowanie firmy, które objęło chyba wszystkie etapy instrukcji “Jak nie należy postępować w przypadku sporu z użytkownikami”. Na początku firma zaprzeczała, że taki problem ma miejsce (nic dziwnego, bo w tym samym czasie sprzedaż D600 szła pełną parą). Później zaczęto przebąkiwać, że rzeczywiście, że może coś tam jest na rzeczy, ale zamiast ogłosić to oficjalnie i zorganizować dużą akcję serwisową, Nikon… błyskawicznie wypuścił nowy model – D610 (po roku, co w tej klasie aparatów jest bardzo szybkim tempem). Najzabawniejsze było to, że od poprzednika różnił się bardzo, bardzo nieznacznie i PR-owcy firmy musieli się nieco nagimnastykować, by wyjaśnić przyczynę tak szybkiej premiery. Wszyscy zresztą i tak domyślali się, że tak naprawdę chodziło o (ponowne) wprowadzenie na rynek Nikona D600, ale już bez błędu technicznego… Sprawa została zamieciona pod dywan, nowy model był już na rynku – wyglądało na to, że może wszystko ucichnie.
Ale nie ucichło. Tak się bowiem złożyło, że modelowi D600 (którego sprzedało się całkiem sporo) postanowili się przyjrzeć dziennikarze chińskiej telewizji (konkretnie chodzi o program pod tytułem “3.15”). Nie dość, że jeszcze raz udowodnili to, że Nikon sprzedawał wadliwe aparaty (do czego zresztą firma po cichu się przyznawała), to jeszcze z pomocą ukrytej kamery udało im się zarejestrować ciekawe zachowania pracowników serwisu firmy. Odmawiali oni naprawy wadliwych Nikonów D600, a winą za zabrudzenia matrycy obwiniali… smog.
Tego było już chyba za wiele dla chińskich dygnitarzy, którzy z ciekawością obejrzeli sobie program chińskiej telewizji. Japoński producent dostał wczoraj od chińskiego rządu oficjalny zakaz sprzedaży modelu D600 w Chinach.
Oczywiście trudno tu mówić o jakiejś katastrofie ekonomicznej, bo chodzi tu tylko o jeden model aparatu, na dodatek wychodzący już i tak ze sprzedaży. Ale katastrofa marketingowa jest gigantyczna, tym bardziej, że dotyczy ona potężnego, chińskiego rynku (przychód Nikona w 2013 roku wyniósł na nim 1,16 miliarda dolarów). Najpierw program telewizyjny, potem decyzja rządu – takie informacje roznoszą się błyskawicznie i mogą mieć realny wpływ na ogólną sprzedaż produktów japońskiej firmy.
Może moja rada wyda się w tym kontekście dziwna, ale… tym bardziej warto teraz myśleć o kupnie aparatu Nikona. Po pierwsze, mimo wszystko zdecydowana większość modeli tego producenta jest udana i godna polecenia. Ale ważniejsze jest chyba jeszcze to, że gdyby teraz przydarzyła się jakaś akcja serwisowa, to mogę się założyć, że Nikon będzie działał profesjonalnie i błyskawicznie. Tak jak działa obecnie w przypadku modelu D600, reperując go bezpłatnie każdemu, nawet po upływie gwarancji. Tak, jak powinien działać od początku…