To prawda.
Oculus Rift może być gwoździem do trumny portali zbierających fundusze społecznościowe.
Też prawda.
Bo, delikatnie rzecz ujmując, ludzie są wkurzeni. Są wkurzeni, bo czują się – znów użyjemy delikatnego określenia – wykorzystani. Bardzo, bardzo wykorzystani. Bez mydła.
Wyobraźcie sobie taką bajeczkę. Dawno, dawno temu żył sobie biedny szewczyk, który chciał pokonać smoka, ale nie miał kasy na siarę i skórkę z barana. Inni mieszkańcy grodu zafundowali mu więc potrzebne składniki, a potem smok zjadł, smok wypił, smok pękł, zaś szewczyk dostał w nagrodę rękę królewny wraz z całą resztą i do tego jeszcze pół królestwa.
I cóż takiego zrobił ów szewczyk? Zaśmiał się mieszkańcom grodu w twarz.
Właśnie tak czują się teraz osoby, które wsparły projekt Oculus Rift na Kickstarterze. Wsparły naprawdę hojnie, bo zamiast oczekiwanych 250 tysięcy dolarów udało się zebrać prawie 2,5 miliona dolarów – niemal 10 razy więcej!
Oczywiście, wiele z osób, które wpłacało na ten projekt, robiło to czysto interesownie. Jeśli wpłacili co najmniej 275 dolarów, mieli otrzymać – o ile projekt wypali – wczesną, prototypową wersję tych niezwykłych okularów do wirtualnej rzeczywistości. Zapłacili, dostali – w porządku.
Ale sęk w tym, że znalazło się też naprawdę wiele dobrych duszyczek, które wsparły ten projekt bezinteresownie. Na przykład ponad tysiąc osób wpłaciło od 10 do 14 dolarów w zamian za… specjalne podziękowania.
Ponad dwieście osób wpłaciło od 15 do 24 dolarów w zamian za plakat (co tu dużo mówić, żałosny…), inni jeszcze więcej – za koszulki albo za koszulki z plakatem. W sumie było tych fundatorów ze dwa tysiące, co w przeliczeniu na dolary oznacza naprawdę massę kassy podarowanej biednemu szewczykowi za to, że dobrze mu się z oczu patrzyło.
A tu się okazało, że szewczyk to szuja zdradziecka. Sprzedał się Facebookowi za grubaśne dwa miliardy dolarów (szczegóły tutaj), co oznacza, że każdy z tych 2,5 miliona dolarów przyniósł niemal 1000-krotny plon.
No i teraz postawcie się w sytuacji takiego naiwnego, pozytywnie patrzącego na świat fundatora. Wpłacił dyszkę, dyszka przyniosła niemal dziesięć tysięcy dolarów (w każdym razie nieco ponad 8 tysięcy), a on pozostał ze swoimi “specjalnymi podziękowaniami”. Albo wpłacił 75 dolarów, trzyma w szufladzie podpisaną przez zespół koszulkę i plakat, który wstyd gdzieś powiesić, ale 75 tysięcy dolarów nie uświadczy.
Internet pełny jest obecnie naprawdę wściekłych wyrażeń pod adresem Oculus Rifta, Facebooka, a także… Kickstartera – użyty we wstępie cytat jest jak najbardziej autentyczny (pochodzi z Twittera). Takich cytatów mógłbym zresztą przytoczyć mnóstwo, na przykład:
“Nie mogę przestać myśleć o tym, jak Oculus i FB powodują we mnie coraz większą i większą frustrację na Kicstatrera”. “Ja chcę moją wpłatę z powrotem!” “Czuję się wykorzystany i strasznie sfrustrowany”
Albo cokolwiek ironiczny:
“Jestem szczęśliwy, że wsparłem wasz projekt, żebyście mogli sprzedać go Facebookowi. Dobra robota!”
I tak dalej. Mnóstwo tego znaleźć można na samym Kicstarterze, w komentarzach pod zakończoną sukcesem zbiórką.
Oczywiście można w tym momencie mówić o tym, że fundatorzy sami sobie winni. Dawali z dobrego serca, ich sprawa, teraz nie powinni teraz narzekać. Jest zresztą sporo głosów broniących decyzji zespołu Oculus Rift, na zasadzie, że jak Mark Zuckerberg sypnie kasą, to może powstanie jeszcze lepszy Oculus i wszyscy będziemy się cieszyli (już wiemy, że na pewno będzie inny, ale czy lepszy?).
Czy to dobrze, czy źle, że Facebook kupił Oculus Rifta? Moim zdaniem rzeczywiście ciężko jednoznacznie przewidzieć, jak to wpłynie na cały ten projekt i na to pytanie nie znamy na razie odpowiedzi.
Ale jedno jest pewne, od tej pory crowdfunding nie będzie już taki sam, jak przedtem.