Pierwszy aparat tego systemu nosi nazwę – a jakże – Leica T. Jest wyposażony w matrycę CMOS typu APS-C o rozdzielczości 16 milionów pikseli i nie jest to ani dalmierz (co pasowałoby do Leiki), ani lustrzanka. System Leica T tworzyć będą systemowe aparaty bez lustra, czyli – mówiąc krótko – bezlusterkowce.
Jak na Leicę przystało, aparat epatuje przede wszystkim solidnością i… ceną. Ta pierwsza to przede wszystkim efekt niezwykłego korpusu, wyciętego niemal w całości z jednego bloku aluminium. Dlatego Leicę T będzie się kupowało bez jakiegoś dodatkowego malowania czy lakierowania – albo będzie to naturalne aluminium, albo też będzie to aluminium anodyzowane (czyli aparat będzie całkiem czarny).
Cena też jest jednak wysoka – jak na aparaty z czerwoną kropką przystało. Sam korpus kosztuje ok. 6000 zł, podobną sumę musimy też przeznaczyć na każdy z obiektywów. Nawet nieduży, ale ważny dodatek, w postaci zewnętrznego wizjera (bo Leica T takowego nie posiada) to koszt rzędu ok. 2500 zł. Warto jednak dodać, że wizjer ten ma także wbudowany… odbiornik GPS.
Sensor aparatu oferuje zakres poziomów wzmocnienia sygnału (ISO) od 100 do 12 500. Liczbę przycisków ograniczono do minimum, na tylnej ściance znajduje się za to duży, 3,7-calowy dotykowy ekran LCD o rozdzielczości 1,3 mln subpikseli.
Ale dotykowy ekran i niemal zupełny brak przycisków to nie jedyne ultranowoczesne cechy Leiki T. Aparat ma wbudowany moduł komunikacji bezprzewodowej (Wi-Fi), a jego kafelkowe menu (opracowane samodzielnie przez Leicę) można w dużym stopniu dostosować do własnych oczekiwań. Ciekawostką jest też – rzadko ostatnio spotykana – wbudowana pamięć flash o pojemności 16 GB.
Zawiedzeni nie będą też miłośnicy multimediów. Aparat rejestruje wideo w rozdzielczości Full HD (30 kl./s), a dźwięk nagrywany jest poprzez wbudowany mikrofon stereofoniczny. Zdjęcia seryjne rejestrowane są z częstotliwością niemal 5 kl./s.
Wraz nowym aparatem zadebiutowały też dwa pierwsze obiektywy z systemu T (czyli z mocowaniem Leica T). Są to: zoom 18–56 mm f/3,5–5,6 oraz stałoogniskowy 23 mm f/2,0. Do tego zapowiedziane są jeszcze dwa zoomy: szerokokątny 11–22 mm f/3,5–5,6 oraz telezoom 55–135 mm f/3,5–4,5. Zostaną one pokazane prawdopodobnie we wrześniu tego roku.
Leicą T mogliśmy fotografować na dzisiejszej konferencji prasowej, zorganizowanej w dniu światowej premiery aparatu. Sam korpus jest rzeczywiście ciężki, masywny i niesamowicie solidny, natomiast pewnym zaskoczeniem (w kontekście zarówno ceny, jak i samej renomy marki) były dość “plastikowe” obiektywy. Oczywiście “plastikowe” jak na Leicę. Niezwykle ciekawe było menu aparatu, z jednej strony dość oszczędne graficznie (można to podciągnąć pod obecną modę na “płaską” stylistykę menu), a z drugiej – w wielu miejscach mało przypominające typowe menu aparatu fotograficznego. Jak na menu samodzielnie opracowane (a nie oparte np. na Windows 8 czy Androidzie) jest zaskakująco “komputerowe”, czyli ikonkowe, a raczej nawet kafelkowe. Można je też w znacznym stopniu dopasować do własnych oczekiwań, wyciągając chociażby do ekranu startowego najczęściej wykorzystywane opcje.
Testowany przez nas model nie miał jeszcze finalnego firmware’u, dlatego ciężko nam jednoznacznie ocenić szybkość pracy aparatu czy systemu ustawiania ostrości. Pod tym względem mogłoby być na pewno lepiej, ale z ostateczną oceną lepiej powstrzymać się przed pełnym testem finalnego egzemplarza Leiki T.
A na deser… bardzo, baaardzo, baaaaaaardzo nudna reklama Leiki T;-)