Za blokowanie stron odpowiada rosyjski organ o nazwie Roskomnadzor, odpowiadający za regulacje dotyczące rosyjskich mediów. Powodem zablokowania było to, że według rosyjskich władz na tych portalach pojawiały się treści nawołujące obywateli rosyjskich do udziału w nielegalnej aktywności, w tym do nielegalnych zgromadzeń – dotyczących najczęściej do protestów sytuacji na Krymie.
Zaczęło się blokowanie kolejnych stron i wydawało się, że krytyczne dla rosyjskich władz opinie już wkrótce będą niedostępne dla rosyjskich internautów. Całą sprawą jednak zainteresował się rosyjski bloger Ruslan Leviev, który wykorzystał bardzo ciekawą metodę walki z cenzurą, rozpętując tym samym wojnę domową w rosyjskiej Sieci.
Metoda blokowania treści opracowana przez Roskomnadzor jest prosta, a zarazem skuteczna. Po zgłoszeniu do rosyjskich ISP strony do zablokowania, jest ona rzecz jasna blokowana, a następnie monitorowana na wypadek, gdyby ktoś chciał zmienić adres IP blokowanej strony, dzięki czemu blokada przestałaby działać. Za monitoring odpowiadają rzecz jasna skrypty, wysyłające automatyczne zapytania pod wskazane adresy w poszukiwaniu nowego IP. Jak się okazuje – można je oszukać.
Leviev zainteresował się metodą, o której jako pierwszy wspomniał rosyjski programista podpisujący się pseudonimem alexkbs. Jest to dość przewrotny mechanizm obronny, który powoli staje się zmorą rosyjskich władz. Polega to mniej więcej na tym: zablokowana domena oszukuje skrypt, podając, że tak rzeczywiście zmienia IP, tyle że nowy adres nie prowadzi do jej kopii, tylko na dowolną ze stron rosyjskiego rządu, albo na jeden z największych serwisów informacyjnych uznawany za bardzo pro-kremlowski, jeśli chodzi o publikowane tam treści. Tak właśnie został zablokowany rosyjski portal LifeNews. Leviev “przekierował” ruch z zablokowanego bloga jednego z liderów opozycji Alexieja Navalnego na jeden z większych portali informacyjnych, popierający działania rosyjskich władz, system Roskomnadzor wykrył zmianę IP i… się zablokowało. Domena Navalnego została odblokowana, na prośbę kolegów z LifeNews.
Jest to dość nowatorskie podejście (w Turcji wystarczyło, że internauci zaczęli za pomocą grafitti rozpowszechniać adresy serwerów DNS Google’a), za które rosyjskim internautom należy się co najmniej uznanie. Oczywiście “ciemną stroną” tej metody jest fakt, że teoretycznie można dzięki niej można sprawić, że rosyjscy ISP zablokują dowolną stronę internetową.