Przypadek ten dotyczy nielegalnych, zagranicznych serwisów bukmacherskich, umożliwiających zawieranie zakładów za pośrednictwem internetu. Polska branża bukmacherska traci z tego powodu naprawdę dużo, bo – według jej szacunków – 91 procent zakładów dokonywanych w internecie działa właśnie w szarej strefie. Ale tracą na tym nie tylko polscy bukmacherzy – zagraniczne firmy nie odprowadzają w Polsce podatków, więc tracimy na tym my wszyscy.
To całkiem sensowny argument za tym, by rozważyć możliwość wprowadzenia blokady pewnych stron internetowych. Jednak po wydarzeniach związanych z ACTA (i równocześnie w okresie przedwyborczym) nasz rząd wydaje się bardzo przeczulony na punkcie jakichkolwiek działań, które mogłyby zostać uznane za początki cenzury internetu w Polsce. Tak w każdym razie wynika z odpowiedzi wydziału prasowego Ministerstwa Finansów, przesłanej Dziennikowi Gazeta Prawna:
W Polsce odbyły się dwie duże dyskusje dotyczące administracyjnego blokowania stron internetowych – pierwsza w związku z ustawą o grach hazardowych, a druga w związku z ACTA. Pokazały one, że polskie społeczeństwo ceni wolność dostępu do stron internetowych i nie akceptuje administracyjnych narzędzi blokowania stron internetowych.
Ministerstwo deklaruje równocześnie, że walka z nielegalnym hazardem w Sieci będzie się odbywać za pomocą innych instrumentów prawnych dostępnych dla Służby Celnej, takich jak wysyłanie wezwań do zamknięcia stron czy postępowania karne skarbowe wobec pośredników.
Polska branża bukmacherska uważa jednak te narzędzia za całkowicie bezskuteczne i podaje przykład wielu państw europejskich, w których blokowanie nielegalnych serwisów bukmacherskich jest stosowane. Przykładem mogą być chociażby Włochy, w których odpowiedni organ (w Polsce byłaby to Służba Celna) przedstawia regulatorowi (w Polsce: Urzędowi Komunikacji Elektronicznej) adresy stron, które trafiają na tzw. czarną listę. Dzięki odpowiednim regulacjom prawnym dostawcy internetu muszą blokować klientom dostęp do stron znajdujących się na tej liście (na koniec 2012 r. w przypadku Włoch były to ponad cztery tysiące adresów). Jak szacują polscy bukmacherzy, wprowadzenie podobnego rozwiązania w Polsce zwiększyłoby wpływy do budżetu o co najmniej 200 mln zł rocznie.
Pozostaje zatem postawić pytanie, czy protestowanie przeciwko każdej formie blokowania treści internetowych jest rzeczywiście uzasadnione? Czy mamy walczyć o wolność internetową nawet w tych przypadkach, w których tracą na tym finanse państwa (a przez to nas wszystkich)? Z drugiej strony wiadomo jednak, że każdy przypadek zgody na blokowanie treści szybko pociągnie za sobą kolejne wnioski w innych, równie uzasadnionych przypadkach. Może to wywołać prawdziwą lawinę kontroli, którą trudno będzie wyhamować. Być może jednak mądrze skonstruowane prawo pozwoliłoby stosować – nie bójmy się tego słowa – cenzurę jedynie w najbardziej ewidentnych, szkodliwych przypadkach.
Na razie pewne jest tylko jedno – w przeddzień wyborów do europarlamentu nasz rząd absolutnie nie zdecyduje się na jakąkolwiek akcję, która mogłaby rozdrażnić internautów. Pytanie tylko, czy słusznie…
A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
Zdjęcie klawisza z kłódką pochodzi z serwisu Shutterstock.