W miniony weekend szczęściarze, którzy załapali się do wersji alpha mogli testować Destiny po raz pierwszy na PS4. Naprawdę przysiadłam do tej gry z olbrzymią przyjemnością spodziewając się osobiście czegoś w rodzaju Mass Effecta, z tym, że nastawionego na rozgrywkę po sieci. Byłam ogromnie zaciekawiona na co też Bungie przeznaczyło owe 500 milionów dolarów. Ogrywając GTA V czuło się wszędzie przepych – doskonałe dialogi, urozmaicone misje, raj dla kolekcjonerów znajdziek, piękny, otwarty świat, świetny tryb multiplayer. Wiedziałam, że wersja alpha absolutnie nie odzwierciedli mi tej ilości pracy i pieniędzy jakie twórcy włożyli w produkcję. Ale pokazała mi wystarczająco wiele, bym z jeszcze większą niecierpliwością oczekiwała pełnej wersji.
Gra nie zaczynała się od zera lecz od trzeciego poziomu, przez co też poczułam się bardzo nieswojo. Przypuszczalnie przez własne niedopatrzenie wylądowałam od razu na Ziemi, w rejonie Starej Rosji – jedynym terenie grywalnym w alphie – zamiast spokojnie zacząć od Wieży będącej neutralną bazą wypadową. Widok jaki roztoczył się przede mną zupełnie mnie oczarował. Do tego stopnia, że kompletnie nie umiałam się skupić na klimatycznym głosie “ducha- przewodnika” należącym do Petera Dinklage’a – serialowego Tyriona z “Gry o Tron” -, który próbował wprowadzić mnie w fabułę. Tak naprawdę nie wiedziałam ani kim jestem, ani co tutaj robię i dlaczego obce rasy do mnie strzelają. Kierowałam się powoli w stronę budynku przypominającego jakąś stację przekaźnikową i podziwiałam teren.
Niestety nie była ona porywająca – ot zbadanie budynku, rozbicie grupek wrogów i pojedynek z nieco potężniejszym przeciwnikiem. Ale widać, że twórcy przyłożyli się do odpowiedniego klimatu. Otwierając bramę, o której mój niewidzialny przewodnik powiedział, że “na pewno nie została bez powodu zamknięta”, a następnie spacerując ciemnym korytarzem i wsłuchując się w dziwne odgłosy włosy stanęły mi dęba, gdy z sufitu spadł na mnie pierwszy przeciwnik. Gdy jednak misję zakończyłam i wróciłam w to samo miejsce w trybie gry swobodnej wrogowie pojawiali się w tych samych miejscach i już poczułam się trochę oszukana. Nic nie zabija tak MMO jak powtarzalność i brak zaskoczenia. Na ciekawy scenariusz w Destiny już raczej nie liczę, ale – na szczęście gra ma coś innego do zaoferowania.
Główną siłą Destiny będzie kooperacja, która jeśli będzie utrzymana na tym poziomie co w alphie to spodoba mi się jak diabli. Wiecie co drażni mnie we współczesnych MMO? Nadmiar ludzi. Nie żebym była aspołeczna, wręcz przeciwnie, jednak spacerując wśród tłumu innych graczy zazwyczaj czuję się okropnie samotna. Każdy walczy sam, nikt tak naprawdę nie zwraca na drugiego gracza uwagi jeśli nie gra się ze znajomymi. W Destiny jest inaczej. Owszem, na terenie Wieży gdzie biega pełno ludzi wrażenie jest podobne, ale to miejsce jest tylko bazą wypadową zapełnioną sklepikami i postaciami NPC. W otwartym świecie nie znajdziemy już żadnych bohaterów sterowanych przez sztuczną inteligencję (pomijam tu wrogów). Jest bardzo pusto i ma się wrażenie przebywania na odległej misji gdzieś na obcej planecie. I gdy tak sobie samotnie eksterminujesz wrogów nagle całkiem blisko pojawia się inny gracz, który często już z daleka pomacha ręką. Całkiem naturalnym odruchem jest wtedy zaproszenie go do drużyny. Nie wiem na ile to kwestia alphy, a na ile zamysłu twórców ale podczas gry spotkałam naprawdę niewielu ludzi w trybie gry swobodnej – po 3, 4 osoby na planszę. I wtedy grało się całkiem przyjemnie.
Korzystając z latającej kostki-nawigatora możemy odnaleźć nadajniki, które wyznaczają nam poboczne zadania – eksterminację grupki wrogów, ochronę statku, zrobienie rekonesansu itp. Powtarzalność zadań czuć tym bardziej, że poruszamy się tak naprawdę ciągle po tym samym terenie, gdzie atakują nas ci sami wrogowie. Ale w finalnej wersji myślę, że to wrażenie zniknie. Tym bardziej, że raz na jakiś czas spotkamy się z wydarzeniem losowym, w którym to np. trzeba będzie przetrwać kilka fal wrogów, zlikwidować uciekającego bossa itp. Te wydarzenia w pojedynkę są nie do przejścia, zatem obecność pozostałych graczy jest niezwykle wskazana.
Walka jest szybka i dynamiczna- poczuć można to zwłaszcza w misjach, gdzie armia wroga jest bardzo liczna, a nasza drużyna składa się z maksymalnie 4 członków. Do wyboru mamy różne rodzaje broni – cechujące się parametrami takimi jak szybkostrzelność, zasięg, celność czy moc. Amunicji jest pod dostatkiem, jednak tylko tej podstawowej. Do lepszej pukawki będzie nam zawsze brakowało nabojów dlatego trzeba strzelać z niej z rozwagą. Oprócz wspomnianej mocy specjalnej (np. mój warlock potrafił rzucić we wroga rodzaj bomby energetycznej, podczas, gdy kolega swoim titanem miażdżył grupkę przeciwników stojących dookoła niego) można używać także granatów. Te są nieograniczone, ale po każdorazowym rzucie musimy odczekać pewien czas. Nie zabrakło także ataku wręcz.Im częściej będziemy posługiwać się daną umiejętnością tym lepsze będą jej statystyki. O ile zauważyłam, nie ma tu typowego drzewka, gdzie pakujemy punkty w określoną cechę – proces ten zachodzi automatycznie.
Jeśli umrzemy na polu bitwy możemy poczekać aż podniesie nas znajomy lub respawnować się z pełnym zapasem amunicji w trochę dalszym punkcie. Jeśli wszyscy członkowie drużyny umrą w tym samym czasie misja rozpocznie się od ostatniego checkpointa. Przed rozpoczęciem rozgrywki definiujemy też poziom trudności. Nam już zwykły dał do wiwatu przy ostatnim bossie więc podarowałam sobie poziom legendarny, na którym to wrogowie są odporniejsi, ale za to nagrody znacznie cenniejsze.
Inteligencja wrogów jest jak na mój gust na całkiem dobrym poziomie – chowają się za osłonami, atakują grupowo, próbują zachodzić z flanki. Niektórzy włączają też niewidzialny kamuflaż. Podczas eksploracji da się zauważyć też, że różne gatunki wrogów walczą ze sobą, jednak gdy to my pojawiamy się na horyzoncie zawsze wspólnie próbują nas wykończyć. Bardzo spodobała mi się też możliwość przywołania latającego skutera, na którym szybciej przemieścimy się po mapie. Nie wiem natomiast czy pojawi się opcja craftingu – z wrogów nie wypada nic oprócz amunicji, ale można zbierać jeden rodzaj rośliny. Być może na innych planetach będziemy mogli szukać rzadkich surowców i sprzedawać je w Wieży lub też tworzyć unikalne przedmioty. Myślę, że przy takim budżecie Bungie raczej nie zapomniałaby o tak istotnej dla fanów MMO sprawie.
Oczywiście jak przystało na strzelankę nie mogło zabraknąć trybu PvP. Jest on wydzielony poza główną grę i w alphie dostępny był tylko jeden z sześciu trybów. W zasadzie nie ma się o czym rozpisywać – misja polegała na przechwyceniu trzech punktów na mapie i utrzymaniu ich przed przeciwnikami w określonym czasie. Z oceną tego trybu zabawy wstrzymajmy się do pełnej wersji.
Jak na alphę Destiny wygląda świetnie – także pod względem technicznym. Zauważyłam zaledwie dwa małe bugi – w jednym pomieszczeniu padał śnieg i raz siadając na ziemi moja postać przeniknęła przez teksturę. Połączenie sieciowe także było stabilne. Reasumując choć wiem już, że scenariusz nie przyniesie mi takich emocji jak fabuła Mass Effecta i bliżej tej grze do serii Borderlands, tak przez kilka godzin bawiłam się cudownie – zwłaszcza z moim przyjacielem. Jeśli Bungie uda się utrzymać taki kameralny klimat kooperacji, jeśli w grze zobaczymy setki tak pięknych miejsc jak Stara Rosja i Wieża – bez dwóch zdań czeka nas kawał solidnej space opery. Jak tylko będzie to możliwe, zapisujcie się do wersji beta i sprawdźcie na własnej skórze. Ja już wiem, że spędzę z tym tytułem wiele bezsennych nocy…
Destiny ukaże się na konsolach nowej i starej generacji 9 września tego roku. W lipcu wystartuje wersja open beta. Bungie nie wyklucza, że gra pojawi się także na komputerach PC, ale oficjalnie taka wersja gry nie została zapowiedziana.