Tymczasem nie dość, że taka matryca już istnieje, to jeszcze Sony zaprezentowało właśnie pierwsze zdjęcie zarejestrowane z jej pomocą! Wprawdzie ciężko na jego podstawie oceniać jakość obrazu, ale na to jest jeszcze za wcześnie – na tego typu osądy przyjdzie czas wtedy, gdy Sony zaprezentuje gotowy aparat wyposażony w zakrzywioną matrycę cyfrową.
Prawdopodobnie będzie to matryca CMOS o stosunkowo niewielkiej rozdzielczości (12 milionów pikseli lub jeszcze mniej?) i wielkości klatki filmu małoobrazkowego, która trafi do bardzo zaawansowanego aparatu kompaktowego (takiego jak Sony RX1) z obiektywem stałoogniskowym. Ten ostatni warunek wynika z faktu, że mimo wielu zalet – o których za chwilę – zakrzywione matryce mają też pewną wadę – gorzej współpracują z obiektywami typu zoom, o zmiennej długości ogniskowej.
Czemu jednak technologię tę śmiało możemy nazywać rewolucyjną? Sprawa jest prosta – naprawdę wywraca ona do góry nogami wszelkie dotychczasowe sposoby poprawiania jakości obrazu. Do tej pory podstawowym narzędziem korekcji wad obrazu, takich jak winietowanie, aberracje i ogólny spadek jakości bliżej brzegów kadru były obiektywy. To właśnie ich zadaniem było takie przekształcenie obrazu (rejestrowanego w gruncie rzeczy jako wycinek sfery), aby trafiał on na płaską matrycę lub materiał światłoczuły właśnie w formie maksymalnie płaskiej, wyrównanej. Dzięki zakrzywionej matrycy nagle wady obiektywów przestają być ich wadami, ich konstrukcja może być przez to znacznie prostsza i tańsza – o wyrównaną jakość obrazu w całym kadrze troszczy się właśnie zakrzywiona matryca.
Nie ma wątpliwości, że szykuje się nam jedna z najciekawszych premier aparatów cyfrowych w ostatnich latach, może nawet dziesiątkach lat. Kiedy? Zapewne już niebawem, pozostaje uzbroić się w odrobinę cierpliwości…