Microsoft źle zniósł pojawienie się konkretnej konkurencji na rynku. Na smartfonach i tabletach jest dalej graczem marginalnym, na rynku internetowym radzi sobie umiarkowanie dobrze, zaś jeśli chodzi o komputery PC, to nadal jest liderem, ale cały czas traci na rzecz Macbooków i Chromebooków. Właściwie, to bezpieczną przystanią dla Microsoftu jest właściwie tylko dział korporacyjny, a więc Office 365, Azure i cała reszta. Windows 10 ma jednak gigantyczny potencjał na to, by ponownie odbić się od konkurencji i zacząć wyznaczać nowe trendy. Przy czym nie na siłę, jak to robił Windows 8, a z szacunkiem dla konserwatywnych użytkowników komputerów.
Windows 10 to bowiem znacznie więcej, niż unowocześnione Menu Start, ulepszony Pulpit i możliwość stosowania wielu Pulpitów. Wiele osób o tym zapomina, oceniając książkę po okładce. To gruntowne zmiany w architekturze całej platformy. I spełnienie obietnicy, jaką Microsoft wystosował w momencie, w którym prezentował pierwsze wersje Windows poprzedniej generacji. A więc totalna unifikacja platformy.
Rewolucja idzie od środka
Ten sam system operacyjny będzie działał na komputerach osobistych, tabletach, telefonach, urządzeniach Internetu Rzeczy i konsolach do gier. To oznacza, że programiści tworzący na Windows będą musieli uwzględniać tylko jeden framework, tylko jeden system zarządzania, tylko jeden model bezpieczeństwa, tylko jeden mechanizm wdrożeniowy. Ich aplikacja będzie miała jeden kod źródłowy dla wszystkich tych rodzajów urządzeń i tylko jej interfejs (i to też tylko częściowo) będzie musiał być modyfikowany w zależności od urządzenia, na którym owa aplikacja ma być uruchamiana.
Te Uniwersalne Aplikacje będą dużo lepiej się sprawdzać również i na komputerach osobistych, dzięki umożliwieniu ich pracy w oknach Pulpitu. Aplikacje klasyczne i aplikacje uniwersalne będą mogły pracować obok siebie, a te drugie zachowają wszystkie swoje zalety, jak uruchamianie w systemowej “piaskownicy”, automatyczne aktualizacje czy łatwe zarządzanie.
System ten będzie bez problemu współpracował z Azure Active Directory, będzie obsługiwał natywnie wielostopniowe mechanizmy autoryzacyjne. Będzie rozdzielał dane prywatne od służbowych, zapewniając im znacznie większe bezpieczeństwo i będzie posiadał jeszcze skuteczniejsze zabezpieczenia dla zdalnego dostępu. To wszystko to bezcenne funkcje dla klientów korporacyjnych. Korporacje ucieszą się też z zarządzania MDM, nowych narzędzi do masowego wdrażania systemu, możliwości tworzenia własnych sklepów z aplikacjami dla pracowników czy wreszcie zachowania pełnej zgodności wstecznej z systemem Windows 7.
Ale czy kogoś to będzie obchodzić?
Windows 10 ma być dopieszczonym, dopracowanym systemem, który niczym szwajcarski scyzoryk sprawdzi się znakomicie na telefonie i na stacji roboczej, w domu, w małej firmie i w wielkiej korporacji. Zachowując jedno wnętrze, a więc ułatwiając życie deweloperom i administratorom do maksimum, będzie oferował skrojony na miarę interfejs i sposób interakcji najlepszy dla danego urządzenia na którym jest zainstalowany. Brzmi jak bajka, prawda?
Sęk w tym, że Microsoft miał już zbyt wiele rynkowych porażek za sobą w ostatnich czasach i użytkownicy, zarówno domowi jak i profesjonalni, szukają alternatyw. Znajdują je u Apple’a i Google’a i coraz chętniej migrują spod skrzydeł giganta z Redmond do nowego świata. I to takiego, w którym system operacyjny nie ma już tak kluczowego znaczenia, bo większość pracy wykonuje… chmura.
Microsoft jest na to gotowy. W tej chwili jego najważniejszym produktem nie jest już Windows, a Azure i Office. To jednak nie oznacza, że Okienka nie są już mu potrzebne. Kontrola nad platformą bazową pozwala “skłaniać” użytkownika ku chmurze Microsoftu. Ku Office, Skype’owi, Bingowi, OneNote, OneDrive czy Cortanie. Windows 10 ma wszelkie predyspozycje ku temu, by wrócić do łask i sympatii ogółu.
Rynek bywa jednak kapryśny i czasem wręcz dokonuje nielogicznych wyborów. Windows 10 to najlepsze, co Microsoft jest w stanie zrobić. To 140 procent możliwości tej firmy i w mojej ocenie będzie to produkt wybitny. Ale jeżeli to nie wystarczy, to… kto wie, może gigant z Redmond będzie musiał stać się drugim IBM-em – a więc firmą obsługującą wyłącznie korporacyjne rozwiązania poprzez takie produkty, jak Azure czy SQL Server. Nihil aetrnum est .