Google odpowiedziało Singerowi błyskawicznie, twierdząc że robią co mogą, codziennie usuwając tysiące zgłaszanych zdjęć celebrytek, o ile zgłaszający są w stanie przedstawić dowódy na naruszenie praw autorskich – w sprawie skradzionych z chmury Apple zdjęć, robionych najczęściej smartfonami, przedstawienie takich dowodów jest często niemożliwe.
Cała sprawa pokazuje dobitnie, że nie wszyscy jeszcze zrozumieli zasady, które rządzą w Sieci. Skradzione nagie zdjęcia celebrytek rozprzestrzeniają się po Internecie błyskawicznie i nikt, nawet Google, nie jest w stanie tego powstrzymać. Jedynym związkiem firmy z Mountain View z tą sprawą jest tak naprawdę popularność wyszukiwarki Google, z której codziennie korzystają miliony internautów. A, że większość z nich obecnie korzysta z niej, w celu znalezienia skradzionych treści, które codziennie dodawane są w nowych miejscach w Sieci i automatycznie indeksowane, przez algorytmy Google’a? No cóż… być może Martin Singer powinien żądać 100 milionów dolarów od kogoś innego?