Bill Gates a po nim Steve Ballmer stworzyli firmę, która przez lata była bliska staniu się totalnym monopolistą w segmencie systemów operacyjnych i oprogramowania biurowego. Przez długie lata myśląc o systemie operacyjnym myśleliśmy o DOS a potem o Windows. Mac czy Linux były totalną egzotyką, dla pasjonatów i różnych innych dziwnych ludzi. Konkurencja jednak znalazła metodę na wybicie się z dna. Wykorzystała brak czujności giganta z Redmond.
Microsoft, po absolutnym podbiciu komputerów osobistych przy pomocy Windows, Office, Internet Explorera i sprytnego prowadzenia interesów, zbagatelizował znaczenie innych rynków. To postanowiła wykorzystać konkurencja i zaatakowała Microsoft ze strony, z której ofensywy się nie spodziewał. Firma Google stworzyła znacznie lepszy produkt od zaniedbanego Windows Live Search i Hotmaila, Apple odesłał w zapomnienie system Windows Mobile a Mozilla pokazała, że można stworzyć zdecydowanie lepszą i bardziej przyjazną przeglądarkę od Internet Explorera.
Microsoft długo zwlekał z odpowiedzią i zapłacił za to straszliwą cenę, do czego sam się przyznał w ubiegłym. Użytkownicy usług Google’a i sprzętów Apple’a zaczęli wymieniać również i sztandarowe produkty Microsoftu na te od konkurencji. W efekcie sam Microsoft przyznał, że badając rynek nie można już tylko liczyć samych PC (na których Microsoft wciąż ma przytłaczająco większościowe udziały), ale również i urządzenia mobilne, co oznacza, że Microsoft kontroluje raptem 17 procent rynku elektroniki użytkowej.
Nadrabianie zaległości
Dzisiejszy Microsoft to zupełnie inna firma od tej, którą znamy sprzed dekady. To firma, która stara się wprowadzać innowacje, obniżać ceny, dbać o bezpieczeństwo użytkowników i operować w sposób transparentny i otwarty. Trudno nie docenić starań, ale właściwie jedyne zaległości, jakie nadrobiła, to biznes internetowy. Choć Bing dalej walczy o klienta, tak Outlook, OneDrive, Skype, Office 365 czy wreszcie (i najważniejsze) Azure to absolutne hity i jedne z najlepszych produktów i usług w swojej klasie. A co z resztą? Bardzo kiepsko.
Bardzo przyzwoicie wykonany system Windows Phone dalej walczy o bycie zauważonym, mimo wieloletniej już bytności na rynku konsumenckim. Podobnie sytuacja wygląda z tabletami z Windows, choć te, dzięki synergii z klasycznymi komputerami osobistymi, radzą sobie nieco lepiej. Trzeci projekt, czyli rewitalizacja Internet Explorera, się nie powiódł. Mimo iż przeglądarka ta została gruntownie odświeżona, przystosowana do standardów webowych a jej kod oczyszczono tak, że jest bardzo stabilna i bezpieczna, cały czas traci rynek na rzecz konkurencji. Dekady bycia przegladarką mierną odcisnęły swoje piętno: nikogo nie obchodzi Internet Explorer, nawet jeśli stał się czymś znacznie lepszym.
I właśnie dlatego plan awaryjny “Spartan” może nie wypalić
Jak już was informowaliśmy kilkukrotnie, Microsoft rezygnuje z dalszego rozwoju Internet Explorera. Zastąpi go przeglądarką, której nazwa tymczasowa to “Spartan”. Aplikacja ta ma zerwać ze wsteczną kompatybilnością z niestandardowymi kontrolkami Internet Explorera, ma być lekka, szybka i mieć nowy, lepszy model rozszerzeń. Spartan zadebiutuje na smartfonach, tabletach i komputerach z Windows 10. I ponownie jak kolejne, naprawdę udane wersje Internet Explorera, nie będzie to obchodzić nikogo.
Windows na telefonach i tabletach oferuje coś innego od konkurencji. Możemy się spierać, czy są to lepsze czy gorsze propozycje, ale na pewno odmienne od apple’owskiego czy google’owskiego podejścia do obsługi komputera. Oferują wartość dodaną, dzięki której możemy rozważać porzucenie iPada na rzecz tabletu z Windows czy Galaxy czy innej Xperii na rzecz Lumii. Co zaoferuje Spartan?
Szybkie, zgodne ze standardami renderowanie witryn internetowych, dobre zabezpieczenia, wygodny interfejs, rozszerzenia… czy któregoś z tych elementów brakuje Firefoxowi, Chrome czy Operze? Nawet jeśli Spartan będzie faktycznie tak dobry, na jakiego się zapowiada (a przecież nie jest to przesądzone), to i tak nie oferuje żadnej wartości dodanej użytkownikom konkurencyjnych przeglądarek. Te również są lekkie, szybkie, funkcjonalne i wygodne. Na dodatek będą oferowały to, czego Spartan z definicji oferować nie będzie, przynajmniej w pierwszych miesiącach swojego istnienia.
Pierwszym z elementów jest katalog rozszerzeń. Spartan, jako nowy produkt, będzie miał ich nieporównywalnie mniej od tych oferowanych od długiego czasu na Chrome Web Store czy Firefox Marketplace. Drugim elementem jest zaś synchronizacja danych między urządzeniami. Decydując się na, na przykład, Chrome’a, mamy te same zakładki, rozszerzenia, zapamiętane formularze i inne elementy na wszystkich naszych urządzeniach, w tym tych z Windows, Androidem, OS X czy iOS. Przedstawiciele działu przeglądarkowego w Microsofcie kilkanaście tygodni temu oświadczyli, że nie mają planów na wejście na inne platformy. Możliwe, że to zasłona dymna, by zaskoczyć konkurencję, ale w mojej ocenie jest to wysoce wątpliwe.
Spartan będzie miał więc nieporównywalnie trudniejszy start od Windows Phone, a przecież wiemy, że ten nadal walczy o byt. Nawet jeśli będzie bardzo udaną przeglądarką (w co wierzę), to nikogo to nie będzie obchodzić. Bo będzie w najlepszym razie równie dobry, co inne przeglądarki. A zatem niedostatecznie dobry, by porzucić nasze przyzwyczajenia i zsynchronizowane dane.
Zerwanie z Internet Explorerem i inwestowanie w dalszy rozwój aplikacji do przeglądania witryn internetowych i aplikacji webowych to bardzo dobry pomysł. Nie powinniśmy jednak przez najbliższe lata spodziewać się większych sukcesów Microsoftu jeśli chodzi o udziały rynkowe. Spartan będzie bowiem, przynajmniej na razie, atrakcją wyłącznie dla użytkowników ciągle tracącego udziały rynkowe Internet Explorera. Reszta, jak zawsze, wykorzysta go do pobrania swojej ulubionej przeglądarki firmy trzeciej i nie poczuje żadnej motywacji do chociaż pobieżnego zainteresowania się tematem.