Do tego właśnie pytania skłania nas najnowsza rzeźba, która stanęła w Muzeum Nauki w Dublinie. Reprezentuje ona nagrobek, na którym wyryte zostały statystyki z licznych portali – ilość dopasowań na Tinderze, liczbę spalonych w ciągu życia kalorii, procent pozytywnych komentarzy na eBay’u czy liczbę obserwujących na Twitterze. Człowiek zostaje sprowadzony do suchych danych i liczb, które – i to jest największa ironia lifeloggingu – choć mają nam pomóc w życiu, to tak naprawdę mówią bardzo mało o tym, kim naprawdę jesteśmy.
Oczywiście spoglądając na tradycyjne nagrobki wiemy o zmarłym jeszcze mniej, dlatego kto wie? Może właśnie cmentarze przyszłości będą wypełnione właśnie takimi pomnikami, jak ten widoczny na zdjęciu?
Łatwo też wyobrazić możemy sobie czasy, w których – chociażby – Facebook staje się rodzajem wirtualnej kopalni pozwalającej na odgrzebywanie informacji na temat własnych przodków. To właśnie on jako jeden z pierwszych serwisów udostępnił funkcję testamentu. W niedalekiej przyszłości może zatem stać się jednym, wielkim drzewem genealogicznym, dzięki któremu dowiemy się, co nasz pradziadek lubił robić w porze letniej i która potrawa babci wywoływała wśród znajomych największą furorę. Widząc ich zdjęcia i sposób pisania łatwiej nam będzie poczuć z przodkami więź. Jeśli Facebook przetrwa kilka pokoleń liczba zmarłych użytkowników przewyższy liczbę żyjących. Z jednej strony wydaje się to trochę przerażające, ale z drugiej strony szukanie informacji o przeszłości swojej rodziny w prosty i wygodny sposób może pomóc ludziom lepiej identyfikować samego siebie.