Czy jest to legalne? Zdania są podzielone. Sprawa jest na tyle ciekawa i ważna (chodzi w końcu o film dokumentalny, którego twórcy pokazują przede wszystkim skalę inwigilacji, stosowaną przez kraje wysoko rozwinięte technologicznie), że postanowiliśmy o tym napisać.
Wszystko zaczęło się od byłego oficera amerykańskiej marynarki wojennej, Horacego Edwardsa zamieszkałego w Kansas, który zwrócił się z ciekawym wnioskiem do stanowej prokuratury. W tym wniosku twierdzi on, że Edward Snowden – główny bohater filmu oraz sprawca całego zamieszania, Laura Poitras – odpowiedzialna za powstanie filmowej produkcji oraz wszystkie osoby pomagające w promocji Citizenfour, dopuściły się zdrady tajemnic państwowych. Od wyżej wymienionych osób, Edwards domaga się miliardów dolarów zadośćuczynienia, do tego chce aby film jak najszybciej znikł ze wszystkich kanałów dystrybucji i został utajniony.
Proces w tej sprawie nadal się toczy i jak to bywa w przypadku procesów sądowych, pojawiają się w nich dowody. Tak właśnie, 24 stycznia do sądu trafiła kopia filmu Citizenfour. Nie uszło to oczywiście publicznej uwadze. 14 lutego, organizacja hacktywistyczna (wybaczcie słotowórstwo) Cryptome, która na codzień publikuje dokumenty dotyczące bezpieczeństwa komputerowego i prywatności w Sieci stwierdziła, że skoro Citizenfour stał się dowodem w sprawie, stał się on częścią domeny publicznej (wiki: twórczość, z której można korzystać bez ograniczeń wynikających z uprawnień, które mają posiadacze autorskich praw majątkowych, gdyż prawa te wygasły lub twórczość ta nigdy nie była lub nie jest przedmiotem prawa autorskiego) i każdy może go pobrać za darmo.
Oprócz anonimowej opinii z Twittera, głos w tej sprawie zabrał również profesor Jerome Reichman z Duke University’s Center, ekspert z dziedziny domeny publicznej. Według niego, jeśli ktoś pobierze po to, aby wyrobić sobie opinię na temat procesu sądowego Edwards kontra Snowden, Poitres i inni, to nie narusza w ten sposób żadnych praw autorskich.
Nie jesteśmy przekonani, czy profesor Reichman rzeczywiście ma rację. Sieć również wydaje się być podzielona w tej kwestii. Jak widać na powyższym obrazku niektóre portale postanowiły udostępnić film na swoich stronach (niektóre z pewnością jeszcze nie wiedzą, że to zrobiły). Na poniższym zrzucie ekranu widać z kolei, że Google usuwa linki do tych stron ze swojej wyszukiwarki. Szkoda, że wyświetlany przez Google tekst nie informuje o tym, kto zgłosił dany materiał do usunięcia.