W swojej decyzji Cook podąża niejako ścieżką, wytyczoną przez swojego poprzednika. Steve Jobs znany był z tego, że od 2003 roku pobierał od swojej firmy jedynie wypłatę w wysokości 1 dolara rocznie. Nie otrzymywał poza tym żadnego dodatkowego wynagrodzenia w innej formie – opcji na akcji, premii czy tym podobnych.
Według szacunków “Fortune”, kwota, o której może być mowa w przypadku Cooka to ok. 785 milionów dolarów. Aktualny prezes Apple posiada w firmie udziały o wartości 120 milionów. Dodatkowa suma bierze się z możliwych do zrealizowania opcji, które dadzą finalną kwotę, jeżeli zostaną w całości spieniężone.
Prestiżowy magazyn stawia Cooka w jednym szeregu z innymi głośnymi propagatorami charytatywności w branży technologicznej. W porównaniu z miliardami, które przeznaczają na filantropię Bill Gates czy Mark Zuckerberg, wkład Cooka może się wydawać skromny. On sam jednak mówi w rozmowie z “Fortune”, że chce być jak “kamyczek w stawie, który wytwarza fale pozytywnych zmian”. 785-milionowy kamyczek.
Prezes Apple, w odróżnieniu od wyżej wymienionych, od objęcia tej roli pozostawał również poza światłami reflektorów, bardzo dbając o prywatność i nie obnosząc się z decyzjami dotyczącymi swojego majątku. Zmiana tego podejścia może świadczyć o tym, że Cook zaczął nieco poważniej myśleć o swoim publicznym wizerunku.
Poza ogłoszeniem planów związanych z filantropią, Cook przyznał się też niedawno otwarcie do orientacji homoseksualnej i wyraził sprzeciw przeciwko dyskryminacji gejów, lesbijek, osób biseksualnych i transseksualnych podczas wystąpienia w Alabama Academy of Science.
W sprzedaży ukazała się ostatnio nowa biografia Steve’a Jobsa autorstwa Brenta Schlendera i Ricka Tetzeliego. W świetle kolejnej fali zainteresowania życiem założyciela Apple, decyzje Cooka mogą być też związane z jego własną chęcią zapisania się w historii. Niezależnie od tego, z całą pewnością warte są pochwały.