Oto, co zostało potwierdzone: pod koniec zeszłego roku, hakerzy włamali się do systemów Departamentu Stanu USA. Stamtąd, podszywając się pod jednego z pracowników departamentu, przeprowadzili tzw atak spear phishing, dzięki czemu od nic nie podejrzewającego pracownika Białego Domu uzyskali dane dostępowe, które umożliwiły im kolejne włamanie.
Co skradziono? Tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Jak na razie, FBI, Secret Service i amerykański wywiad wojskowy powtarzają w kółko, że włamywacze nie uzyskali dostępu do żadnych tajnych informacji. Wiemy też, że udało im się pobrać kalendarz prezydenta Obamy, dzięki czemu ktoś uzyskał bardzo cenne źródło informacji, w którym znajdzie gdzie i z kim przebywał prezydent supermocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone.
Kto? Amerykanie twierdzą, że za atakiem stoją Rosjanie. Jednak, tak jak w przypadku ataku na Sony Pictures, kiedy amerykańskie służby twierdziły, że wiedzą, że za atakiem stoi Korea Północna, tak samo teraz: Amerykanie nie kwapią się z pokazaniem jakichkolwiek dowodów, które potwierdzałyby zaangażowanie w tę sprawę Rosji.
Oczywiście można uwierzyć Stanom “na słowo” – jeśli tak zrobicie, to pamiętajcie, że gdyby nie Edward Snowden, nie dowiedzielibyśmy się o tym, czym dokładnie zajmuje się NSA.