Wyobrażacie sobie sytuację, w której ksiądz proboszcz albo pastor na zakończenie dnia otrzymuje bardzo dokładny raport, sążnisty, pękający od konkretnych danych? Ile osób uczestniczyło w poszczególnych nabożeństwach, w jakim były wieku (plus średnia), jaka była ich płeć (plus wyniki uśrednione), a przede wszystkim – kto był obecny, a kogo nie było. Konkretnie, imię i nazwisko każdego wiernego, wraz z wpisaniem do komputerowego “dzienniczka obecności”. Powiało grozą? Cóż, to nie fikcja, takie rzeczy już obecnie dzieją się w około 30 kościołach (nie wiemy dokładnie, jakich wyznań) na całym świecie: w Indonezji, Stanach Zjednoczonych, Portugalii, niektórych państwach afrykańskich czy azjatyckich. Twarze wiernych wchodzących do budynku są automatycznie skanowane, rozpoznawane i trafiają do aktualizowanej na bieżąco bazy danych.
Po co ktoś miałby coś takiego robić? Twórcy programu podpowiadają kilka powodów. Po pierwsze – z troski o wiernych. Jeśli pan Kowalski czy pani Iksińska kilka razy nie pojawią się podczas nabożeństw, to system podpowiada duszpasterzowi, by się skontaktował, zatroszczył, zapytał o zdrowie, zaoferował pomoc. Po drugie – ze względu na bezpieczeństwo. W bazie danych mogą być umieszczeni lokalni kryminaliści albo osoby wykluczone z danej wspólnoty. Jeśli się pojawią, system automatycznie i natychmiast powiadamia o tym administratora systemu. Nie daj Boże, żeby jakiś kryminalista powodowany wyrzutami sumienia przyszedł się nawrócić – jeśli został zapisany w bazie danych na czarnej liście, to zaraz kamery go wychwycą i zostanie wywalony z budynku… A poważniej – na terenach zagrożonych atakami terrorystycznymi przez wchodzących i wysadzających się w powietrze samobójców taki sposób ochrony może być w pełni zrozumiały.
Oprogramowanie o nazwie Churchix weszło na rynek około czterech miesięcy temu i jest częścią oferty firmy o naziw Face-Six. Jeśli chcecie dodać jeszcze nieco pikanterii jakimś spiskowym teoriom na jego temat, to warto wiedzieć, że jest to firma izraelsko-amerykańska, a jej prezesem jest niejaki Moshe Greenshpan.
Cóż, twórców oprogramowania rozumiem – w ich interesie leży to, żeby sprzedawać swoje technologie rozpoznawania twarzy wszędzie, gdzie się tylko da. Jeśli okazało się, że jakieś kościoły są nimi zainteresowane, to w to im graj, stworzyli Churchix i go sprzedają.
Natomiast zupełnie nie rozumiem duszpasterzy, coraz mniej czasu spędzających chyba na kolanach, a coraz więcej przed ekranem swojego komputera. Niezależnie od tego, jak mocno deklarowaliby się, że to wszystko ze względu na troskę o powierzone im owieczki, nie wygląda to po prostu dobrze. Wiara zakłada wolność, która z zewnątrz powinna się objawiać brakiem niepotrzebnych, nadmiernych elementów kontroli. Rozumiem oczywiście, że należy odnotować, kto z wiernych jest ochrzczony czy kto wstąpił w związek małżeński, ale tak dokładne sprawdzanie obecności to gruba przesada. Tym bardziej, że jest to tylko kamyk, który może wywołać lawinę, bo przecież istnieje też już oprogramowanie analizujące zachowanie rejestrowanych przez kamery osób. Więc może w dalszej kolejności zacznie się sprawdzanie, kto przysypiał na kazaniu, a kto modlił się gorliwie i szczerze? Poza wyjątkami, kiedy system rzeczywiście działa na rzecz bezpieczeństwa uczestników nabożeństw narażonych na ataki terrorystyczne, chyba nie tędy droga.
Dla zainteresowanych – tak w praktyce działa Churchix: