Na początku trzeba jednak nieco się natrudzić, gdyż – podobnie jak ich odpowiedniczki z krwi i kości – elektroniczne owieczki wymagają ogrodzenia pastwiska. W tym celu powierzchnię, która ma być koszona, trzeba otoczyć przewodem ograniczającym, ułożonym na ziemi i przytwierdzonym do podłoża plastikowymi szpilkami. Choć początkowo nietrudno się o niego potknąć, po kilku tygodniach przewód wrasta w trawnik i staje się niewidoczny. W miejscach, gdzie trawnik się kończy, przechodząc w ułożoną na tej samej powierzchni ścieżkę bądź podłogę tarasu, przewód można umieścić tak blisko krawędzi, że robot zdoła przyciąć każde źdźbło. Płoty czy inne przeszkody wymagają jednak zachowania około trzydziestocentymetrowego odstępu – w tych miejscach trawę należy ręcznie skracać za pomocą podkaszarki. Czujniki robota bez problemu rozpoznają wolno stojące drzewa, ludzkie nogi lub inne solidne przeszkody, ale oczka wodne oraz kwietniki trzeba odgrodzić pętlami przewodu ograniczającego. Podczas koszenia stacja ładująca generuje i przesyła przez okablowanie pulsujące pole magnetyczne. Na jego podstawie robot rozpoznaje granice i odnajduje drogę do stacji, kiedy nadchodzi pora ładowania akumulatorów.
Skutecznie bez planowania
Pomijając robota Bosch Indego, który próbuje kosić trawnik równymi pasami (choć nieszczególnie mu się to udaje), testowane urządzenia nie troszczą się zbytnio o planowanie pracy, lecz po prostu jadą na wprost aż do napotkania granicy lub przeszkody, po czym skręcają o 90 stopni i kontynuują pracę. Taki sposób działania powoduje, że po pierwszym wiosennym koszeniu trawnik wygląda jak pobojowisko, ale kilka dni pracy robota wystarczy, by wszystkie sterczące kępy zniknęły. Nie trzeba przy tym trudzić się grabieniem ani wyrzucaniem skoszonej trawy: roboty sieką ją tak drobno, że ścięte źdźbła mogą pozostać tam, gdzie upadły, stanowiąc naturalny nawóz – to tzw. mulczowanie. Zarówno stacje ładujące, jak i same kosiarki są odporne na deszcz i mogą pozostawać na zewnątrz przez cały sezon. Każde z testowanych urządzeń wymaga jednak doprowadzenia do stacji instalacji elektrycznej, która również będzie wodoodporna.
Naturalny język albo kody poleceń
Androida, by połączyła się z urządzeniem, i to mimo prób z użyciem czterech różnych smartfonów i tabletów. To wyjątkowo frustrujące, gdyż wyświetlacz robota pokazuje wyłącznie tajemnicze kombinacje liter i cyfr, których znaczenie można odkryć jedynie, zaglądając do tabeli kodów w instrukcji. Wzorowy jest za to kontrastowy ekranik Vikinga MI 632, na którym pojawiają się zrozumiałe komunikaty w języku polskim. To urządzenie wygrywa również pod względem wygody programowania, umożliwiając zaplanowanie aż trzech różnych pór koszenia na każdy dzień tygodnia. Bosch może wyjeżdżać ze stacji bazowej i wracać do niej dwa razy na dobę, a pozostałe modele pozwalają wybrać tylko jeden okres pracy dziennie. W wyznaczonym przedziale czasowym roboty automatycznie planują pracę. Podana podczas wstępnej konfiguracji albo określona przez objechanie trawnika powierzchnia działki służy im za podstawę przy doborze intensywności pracy. Aby granice koszonego obszaru nie były zbyt wyraźne, pas wzdłuż przewodu ograniczającego nie jest koszony w trakcie każdego przejazdu. Wszystkie kosiarki poza Boschem są wyposażone w czujnik deszczu, który podczas silnych opadów nakazuje im powrót do bazy. Czułość czujnika robota Viking można nawet regulować w zakresie ośmiu stopni.
Bez kontroli się nie obejdzie
Choć robotyczne kosiarki pracują autonomicznie przez cały sezon, nie można pozostawiać ich całkowicie bez nadzoru. Zdarza im się zahaczyć o zbyt luźno ułożony przewód ograniczający albo utknąć pod pozostawionym na trawniku krzesłem ogrodowym. Co prawda, przy próbie podniesienia robota jego ostrza zatrzymują się w mgnieniu oka, jednak płaskie przedmioty (albo dziecinne rączki), niewystające nad ziemię bardziej niż piłeczka tenisowa, są przejeżdżane i bezlitośnie rozrywane na strzępy. Aby chronić urządzenie przed kradzieżą lub przypadkową zmianą konfiguracji, zabezpieczamy je wielocyfrowym kodem PIN. Zwłaszcza w trakcie koszenia wilgotnego trawnika mechanizmy tnące robotów szybko zapychają się trawą, co przekłada się na zwiększoną głośność pracy. Kiedy jednak utrzymujemy ostrza w czystości, kosiarki są przyjemnie ciche. Nawet donośnie warczące Indego nie zdenerwuje sąsiadów, choćby w niedzielne popołudnie. Dla porównania dodajmy, że konwencjonalna kosiarka benzynowa emituje hałas o głośności około 96 decybeli. Stępione bądź wyszczerbione ostrza są niewłaściwie wyważone, przez co może dojść do uszkodzenia mechanizmu tnącego. Z tego względu od czasu do czasu należy kontrolować ich stan i w razie potrzeby ostrzyć je ręcznie lub powierzać to zadanie zaufanemu fachowcowi. Prosty nóż Vikinga można w tym celu zdemontować bez użycia narzędzi, Robomow ma w zestawie specjalny klucz, zaś kosiarki Worx i Bosch wymagają zastosowania płaskiego śrubokręta.
Tak CHIP testował automatyczne kosiarki
Nasze poletko doświadczalne obejmowało 250 metrów kwadratowych pastwiska. Nieregularne granice, para stojących blisko siebie drzew owocowych oraz nachylenia terenu do 35 stopni stanowiły dla kosiarek spore wyzwanie.
Wydajność 35%
– Używając odbiornika GPS, śledziliśmy drogę pokonywaną przez kosiarki. Każda z nich trafiła na trawnik trzykrotnie. Średnią wydajność koszenia obliczyliśmy, dzieląc skoszoną powierzchnię przez czas pracy akumulatora.
Ergonomia 35%
– Mechanizm tnący musi zatrzymać się natychmiast po podniesieniu robota. Kolejne ważne cechy to zrozumiała dokumentacja, jasna struktura menu oraz możliwość indywidualnego dostosowania planu pracy. App do zdalnego sterowania zapewnia dodatkowe punkty, ale pod warunkiem że działa bez błędów.
Wyposażenie 30%
– Długość przewodu ograniczającego oraz liczba szpilek mocujących w zestawie musi odpowiadać maksymalnej powierzchni trawnika. W pudełku powinny znaleźć się również wzornik dystansu do układania przewodu oraz zapasowy nóż i inne części zamienne ulegające naturalnemu zużyciu. Dodatkowe punkty należą się za czujnik deszczu, zabezpieczenie przed kradzieżą oraz długą gwarancję.
Wynik testu
Świadomie poddaliśmy testom roboty o różnej mocy, aby zademonstrować możliwości szerokiej gamy urządzeń tego typu.
Najwyższa klasa
– Viking MI 632 wyznacza standardy pod każdym względem, ale jest też zdecydowanie najdroższym modelem w stawce. Na niewielkiej działce nie rozwinie skrzydeł.
Średnia klasa
– Robomow RC306 oraz Worx WG794E sprawdzą się doskonale na większości trawników. Trwałemu mechanizmowi tnącemu kosiarki Robomow można śmiało powierzyć działkę o powierzchni do 1000 metrów kwadratowych. Sposób programowania urządzenia jest jednak nieprzemyślany: na wyświetlaczu pojawiają się tylko niezrozumiałe kody, a appu sterującego do Androida nie udało nam się uruchomić. Nawet jeśli Worx buńczucznie zapewnia, że jego kosiarka poradzi sobie choćby i z trawnikiem wielkości 1000 metrów kwadratowych, naszym zdaniem granicę należałoby raczej przesunąć na około 500 metrów kwadratowych. Poza tym urządzenie nie jest oficjalnie dostępne na polskim rynku.
Podstawowa klasa
– Bosch Indego jako jedyny próbuje metodycznie kosić trawnik pas za pasem – producent nazywa tę funkcję Logicut. Na początku kosiarka potrzebuje wiele czasu na stworzenie mapy terenu, a i tak udaje się jej poruszać równymi pasami jedynie po idealnie płaskiej powierzchni.