Nie ma sensu dublować tekstu, więc dokładny opis RSO znajdziecie klikając tutaj. To świetna i bardzo potrzebna inicjatywa, która na pewno jest o wiele lepszą alternatywą dla przedpotopowych syren montowanych w miastach (kto pamięta cokolwiek na ten temat z Przysposobienia Obronnego ręka w górę), ale przy całym swoim potencjale ktoś to po prostu spieprzył.
Czemu? Ano temu:
(…) jednak biorąc pod uwagę przypisanie numerów do systemu wg klucza adresu zamieszkania abonenta, turyści nie zostaną objęci informacją (…)
A co muszą zrobić turyści, żeby zostać informacją objęci?
(…) Wystarczy udać się do najbliższego salonu swojego operatora, sprawdzić gdzie zostaliśmy przypisani i ewentualnie dokonać zmian (…)
Wystarczy. Mi wizyt w salonie mojego operatora wystarczy na resztę życia. Poza tym jadąc na przykład na weekend w góry musiałbym wybrać się do salonu mojego operatora dwa razy – raz, żeby “przenieść się” w góry a dwa, żeby po powrocie “wrócić” jeszcze telefonem.
Ja po prostu nie widzę potrzeby udawania się gdziekolwiek osobiście, żeby zmienić sobie tak prostą rzecz jak kod pocztowy przypisany do mojego numeru w jakiejś bazie danych.
Rachunek za telefon mogę opłacić nie ruszając się z domu. Po to jakoś nigdzie się fatygować nie muszę. A żeby zmienić swój region w systemie RSO muszę. Nie mogę na przykład wysłać SMS-a z kodem pocztowym miejscowości, w której aktualnie przebywam i z której chciałbym otrzymywać aktualnie powiadomienia. A byłbym skłonny tego SMS-a wysyłać. I zapłacić za niego nawet o złotówkę drożej od normalnego SMS-a. Albo i dwa złote. Może nawet operator zgodziłby się część tej opłaty przekazać służbom ratowniczym operującym w rejonie, w którym aktualnie przebywam? Być może w takiej sytuacji TOPR nie musiałby pożyczać łopat wirnika do Sokoła (true story)?
No i tak to wygląda. Szerzej, o zjawisku niekompatybilności władzy z technologią (to tak w dużym skrócie i nie wyczerpując tematu, przeczytajcie tekst) pisał już mądrzejszy ode mnie Piotr Czerski w tekście pt. “My, dzieci sieci”. Tekst jest oczywiście dostępny w Sieci (na licencji Creative Commons) i jest nadal tak samo aktualny, jak w lutym 2012r. Link do tekstu znajdziecie na stronie autora.