W tym roku na targach IFA, w tej właśnie strefie przydarzyło mi się coś, z czym dotąd się nie spotkałem. Otóż oglądając ciekawy, choć nie jakoś przesadnie nowatorski wynalazek pewnej firmy z Francji (będący w gruncie rzeczy rozbudowanym i dopracowanym funkcjonalnie rozgałęziaczem do gniazdka elektrycznego, ze złączami USB i ochroną przeciwprzepięciową) zapragnąłem zrobić mu zdjęcie. Ledwie wyciągnąłem aparat, przyskoczyła do mnie hostessa wołając, że ich ekspozycji nie wolno fotografować. Jak się okazało po chwili rozmowy, zakaz robienia zdjęć miał utrudnić szpiegostwo przemysłowe: “Widzi pan ilu Chińczyków się tu kręci? Jeśli nie będziemy uważać, za kilka miesięcy zaczną sprzedawać kopie naszego urządzenia za połowę jego ceny!” – usłyszałem. Uznałbym tą przygodę za jednostkowy objaw czyjejś wyjątkowej paranoi, ale jak powiedzieli mi odwiedzający targi koledzy dziennikarze, oni też spotykali się z takimi sytuacjami. Ciekawe, co zastanę kiedy przyjadę do Berlina w przyszłym roku. Zasieki, punkty kontrolne i tabliczki “Azjatom wstęp wzbroniony”?
Niestety, jak bardzo by mi się ta sytuacja nie podobała, muszę przyznać że nie sposób nie zrozumieć jej źródeł. Wiele chińskich firm bez najmniejszego skrępowania kopiuje rozwiązania od innych, nie przejmując się prawami do własności intelektualnej, których egzekwowanie jest nawet w Europie i Stanach Zjednoczonych co najmniej problematyczne, a w Państwie Środka zwyczajnie niemożliwe. Nie pomaga też fakt, że niejedna z marek, które dziś znane są na całym świecie i walczą o miejsca na samym szczycie rankingów sprzedaży ma w swojej historii mniejszy lub większy epizod “mocnej inspiracji” pomysłami bardziej rozwiniętych konkurentów. Jeśli oni mogli, to dlaczego teraz my mamy nie móc? – wydają się pytać wszyscy ci głodni sukcesu chińscy przedsiębiorcy, a nam trudno odpowiedzieć im cokolwiek ponad to, że w którymś momencie trzeba po prostu powiedzieć dość.
Ale nikt tak naprawdę nie mówi “dość”. Kopiowanie trwa w najlepsze, przechodząc jednak powoli na zupełnie inny poziom. Ciekawą ilustracją tego problemu jest przypadek Mate S, najnowszego smartfonu Huawei. Otóż ostatni flagowy telefon tej firmy jest wyposażony w ekran, który dzięki specjalnym czujnikom jest w stanie mierzyć siłę, z jaką nasze palce (albo cokolwiek innego) naciskają na jego powierzchnię, a jeden z wariantów kolorystycznych jego obudowy to metaliczny, blady róż. Najnowszy iPhone ma wyświetlacz rozróżniający jak mocno na niego naciskamy, a nowością designerską, jaka pojawiła się przy okazji jego premiery było wprowadzenie wersji z… metalicznie różową obudową. Narzucające się wyjaśnienie tej niezwykłej zbieżności, czyli “Apple wymyśliło, Chińczycy skopiowali” okazuje się jednak niezgodne z chronologią wydarzeń: to Huawei pierwsze pokazało smartfon z czułym na nacisk ekranem i różową obudową.
Nie, nie uważam, żeby to spadkobiercy Steve’a Jobsa podkradli pomysły swoim azjatyckim konkurentom. Być może tym razem Chińska firma zdołała przygotować swój produkt działając na podstawie plotek i przecieków, robiąc to na tyle szybko i sprawnie, że wyprzedziła oryginalnego autora. Czy tak było naprawdę, nie wiem, ale z tej perspektywy zakaz fotografowania produktów na targach to sikanie na pożar lasu.