Ta gra wygląda pięknie (zakładam, że edycje na PC z Windows i PlayStation 4 wyglądają równie dobrze, jeżeli nie lepiej). Piękne tekstury, otoczenie które się porusza i żyje własnym życiem, dynamiczne oświetlenie, chmury pyłu, rozbijające się o liście krople wody: Battlefront zdumiewa podejściem do detali. Zwłaszcza, że plansze na których rozgrywają się bitwy, są bardzo rozległe. No i jest to, motyla noga, sieciowa strzelanina utrzymana w dość wysokim tempie. To nie jest gra, w której się zatrzymujesz i podziwiasz widoczki. A mimo tego, w Battlefroncie jest co podziwiać. A na razie zachwycałem się tylko oprawą graficzną.
Bo ta dźwiękowa jest jeszcze lepsza. Zresztą, tu trudno było cokolwiek spaprać. Studio Skywalker Sound stworzyło na potrzeby filmów genialną warstwę dźwiękową. To, co musiało zrobić studio Dice, to tylko wiernie ją odtworzyć w swojej grze. I zrobili to absolutnie bez zarzutu. Co więcej, ich praca nie zakończyła się na przeniesieniu sampli. Silnik gry Star Wars Battlefront, a więc Frostbite, fantastycznie odzwierciedla warunki akustyczne danego miejsca. Czasem wręcz warto wyłączyć muzykę, by móc się w to wsłuchać.
Obawiam się jednak, że tu obiektywne zalety tej gry się kończą
A przynajmniej pod warunkiem, że nie chcecie od razu inwestować w kolejne DLC, oczywiście płatne i drogie. Te dziesięć godzin darmowej gry na EA Access zostało dobrane perfekcyjnie. Bo tak mniej więcej pod koniec gra zaczyna się nudzić. A wszystko to przez swoją dość prymitywną mechanikę. Star Wars Battlefront podczas pierwszych paru godzin zachwyca dzięki pięknym wtopieniu się w świat Gwiezdnych Wojen oraz fenomenalnej oprawie audiowizualnej. To jednak jest dobre na pierwsze wrażenie. A później… gra się zaczyna nudzić.
Mapy są piękne, ale nie są dobrze zaprojektowane pod rozgrywkę sieciową. Właściwie jedyną świetnie zaprojektowaną planszą jest Tattooine, gdzie rozgrywka toczy się zarówno wewnątrz bunkrów stając się świetnym shooterem, jak i na otwartej przestrzeni, gdzie kluczowe są maszyny kroczące i inne pojazdy. Jak to możliwe, że gwiezdnowojenna gra, posiadająca dziewięć różnych trybów rozgrywki szybko się nudzi?
Klasyczne tryby, takie jak team deathmatch czy capture the flag nie sprawdzają się w tym świecie i klimacie tak dobrze, jak w przypadku innych shooterów. Z kolei tryby instalowane “typowym Battlefieldem” właściwie składają się z pojedynczych momentów. Z jednej strony aż podskoczyłem na kanapie z radości, gdy w końcu udało się w Walker Assault na Endorze wspólnymi siłami w końcu powalić AT-AT. To było bardzo satysfakcjonujące, pełne frajdy przeżycie. Zanim jednak to nastąpiło, okupione to zostało kilkudziesięcioma minutami nudnych, schematycznych walk, które się stały takowymi głównie z powodu źle (od strony mechaniki gry) zaprojektowanych map, które powodują, że kolejne mecze i rundy stają się dość… wtórne, pozostawiając niewiele naszej kreatywności. O źle zbalansowanym do poziomu ekstremalnej frustracji trybie Hero Hunt nie wspomnę.
Nie wątpię, że Electronic Arts i Dice naprawią pierwsze błędy swojej nowej gry. Nie ja jeden jestem sceptycznie nastawiony. Poprawek należy się spodziewać w postaci kolejnych paczek map i trybów, po kilkadziesiąt złotych każda. Wtedy Star Wars Battlefront może okazać się jednym z namiodniejszych shooterów wszechczasów (hej, to Gwiezdne Wojny, sami wiecie). Nie jestem jednak pewien, czy chcę aż tyle pieniędzy za to płacić. DLC mają służyć wyciągnięciu pieniędzy od fanów świetnej gry, którzy są nią tak zachwyceni, że sami z własnej woli chcą rzucać pieniędzmi w jej twórców. Nie by, za dodatkową opłatą, naprawić jej istotne niedoróbki.
A szkoda, bo silnik gry działa świetnie (przynajmniej na wykorzystywanym przeze mnie Xbox One), warstwa techniczna i artystyczna stoją na bardzo, bardzo wysokim poziomie, a całość pięknie spina ukochany klimat z filmów George’a Lucasa. Zabrakło tylko ciekawych map, dopracowanych trybów rozgrywki i zbalansowania gry. Innymi słowy, w tej grze wszystko zasługuje na wysokie noty oprócz… samej gry.