Tomb Raider pojawił się na rynku wiele lat temu i okazał się grą na tyle dobrą, że Lara Croft, główna bohaterka, przebiła się do popkultury mainstreamowej na długo, zanim zrobiły to same gry wideo. Znakomite kontynuacje, ekranizacje z Angeliną Jolie w roli głównej, seria Tomb Raider okazała się żyłą złota, a Lara, mimo absurdalnie przerysowanych fizycznych kobiecych atrybutów, nazywana była godną następczynią Indiany Jonesa. Jednak jak to w przypadku tasiemców była, z czasem zaczęło brakować pomysłów. Gry z serii Tomb Raider były coraz gorsze i gorsze, aż w końcu mało kto szanował wspaniałą niegdyś markę. Jednak pod koniec rządów konsol nowej generacji, Larę Croft postanowiono odświeżyć. Efekt przerósł wszelkie oczekiwania.
Nowa gra, zatytułowana po prostu “Tomb Raider”, choć mocno inspirowała się poprzednikami, to jednak postawiła na zupełnie nową formę. Lara Croft przestała być biuściastą żyletą, stając się bardziej ludzka i emocjonalna. Historia zyskała na znaczeniu stając się głównym motorem napędowym dla gracza. Gra stała się bardziej “filmowa” i widowiskowa, choć nie brakowało jej (opcjonalnych) misji pobocznych dla miłośników zagadek logicznych i odkrywania nieodkrytego. I odniosła sukces i porażkę w jednym.
Tomb Raider zebrał same pozytywne recenzje, w mediach i od znacznej części graczy i okazał się komercyjnym sukcesem. Studio za niego odpowiedzialne potrzebowało jednak absolutnego mega-hitu, by wyciągnąć je z finansowych problemów. Duży sukces Tomb Raidera okazał się i tak zbyt mały. Kontynuacja gry stanęła pod znakiem zapytania: tego typu “hollywoodzkie” gry są bardzo kosztowne. Obcięcie budżetu nie wchodziło w grę, bo ponownie ucierpiałaby marka. Zaczęto więc ją licencjonować twórcom gier na telefony i tablety i czekać na lepsze czasy. Wtem pojawiła się firma Microsoft, z walizką pieniędzy, zachowująca się bardzo szczodrze. Nie bez przyczyny: Microsoft nie miał odpowiedzi na znakomitą grę przygodową Uncharted dostępną wyłącznie na konsole PlayStation i potrzebował własnego, podobnego hitu dla Xboxa. Zrobił więc to, co Sony zrobiło przed laty, przybijając gwóźdź do trumny Dreamcasta firmy Sega: kupił sobie Tomb Raidera na wyłączność. Rise of the Tomb Raider przez rok będzie dostępny wyłącznie na konsole Xbox 360 i Xbox One. Po tym czasie twórcy mogą wydać go na dowolną inną platformę. Ale czy to jest gra, która będzie jednym z powodów, dla którego warto wybrać Xboxa One?
Zdecydowanie tak!
Rise of the Tomb Raider zachwyca, choć trzeba być fanem gatunku. Jest to gra oskryptowana, liniowa, a jej ukończenie nie zajmie kilkuset godzin. Nie posiada też trybu wieloosobowego. To miejscami wręcz interaktywny film, choć nie brakuje mu szczypty otwartości i dopasowania do naszego stylu gry. Jeżeli nie lubisz tego typu gier, Rise of the Tomb Raider okaże się przeciętniakiem. Jeżeli jednak poprzedniego Tomb Raidera, czy też konkurencyjne Uncharted, przechodziłeś z wypiekami na twarzy, to ta gra cię po prostu zachwyci.
W pierwszej grze Lara była młodą panią archeolog na swojej pierwszej wyprawie, przerażoną sytuacją, w jakiej się znalazła. W drugiej części, siłą rzeczy nabiera doświadczenia, wiary w siebie i siły. Jest jednak nadal arcyciekawą postacią, ogarnięta obsesją odkrycia tajemniczego artefaktu, na który polował do śmierci jej ojciec. Jednak nie tylko panna Croft pcha historię do przodu. Wszystkie postacie, pierwszo- i drugoplanowe zostały przez autorów scenariusza znakomicie przemyślane. Co więcej, gra nie jest podzielona w sztuczny sposób na sceny akcji i nieinteraktywne “filmowe” sekwencje”. W Rise of the Tomb Raider akcja i historia przepięknie się przenikają, dzięki czemu czujemy się, jakbyśmy byli częścią tej historii i to właśnie my, nie Lara Croft, uczestniczyli w przygodzie życia. Narracja, widowiskowość, tajemnica, tempo gry i jej dynamika, wyważenie pomiędzy “cichymi” momentami a tymi pędzącymi niczym kolejka górska – prawdziwa perfekcja.
Wspominałem wcześniej, że gra jest liniowa. I dalej tak uważam, choć daleko jej do bycia czymś pokroju Call of Duty. Nie mamy tu “jednego korytarza”, którym musimy podążać by pchnąć rozwój wydarzeń do przodu. Nie mamy też “jedynej metody” na rozwiązanie danej zagadki czy sytuacji. Choć w pewnym momencie i tak będziemy musieli dojść do tego jednego, konkretnego punktu na mapie, by akcja posunęła się do przodu, tak metody jakimi się posłużymy, by osiągnąć ten cel, zależą tylko od nas. Możemy przemknąć się niepostrzeżenie i ominąć przeciwników wykorzystując spryt i wiedzę o otoczeniu. Możemy też udać się na wojnę i próbować wszystko i wszystkich zabić. Możemy też kombinować na inne sposoby. A możemy też w ogóle na chwilę, w ramach odpoczynku, udać się “tą boczną, opcjonalną ścieżką” i przeszukać nowy grobowiec, wydłużając sobie czas gry i radość z niej. Wedle życzenia. Subiektywnie, podoba mi się to, że Rise of the Tomb Raider dużo kładzie dużo mniejszy nacisk na walkę, a większy na elementy zręcznościowe, logiczne i fabularne. Miłośnicy starć jednak również nie będą mieli na co narzekać.
Identycznie jak w poprzedniej części, Lara Croft rozwija się w miarę postępu gry, tak jak jej bronie i ekwipunek. I tak jak w poprzedniej części, wymaga to od nas szukania przeróżnych “znajdziek” i innych zasobów, które wymieniamy na te ulepszenia. Skóry z zabitych zwierząt, złom poukrywany na mapie, lecznicze grzyby, drewno… niestety, gra wymaga pamiętania o tym zbieraniu przedmiotów, a to nieco burzy całą frajdę. Zamiast wciągać się w klimat gry i fabułę, zaglądamy pod każdy krzaczek sprawdzając, czy tam czegoś nie ukryto. Jeżeli miałbym postawić grze jakikolwiek zarzut, to właśnie to psucie dynamiki niepotrzebnym a zarazem koniecznym zbieractwem. Na początku jest to ciekawe, ale z czasem staje się nużącym obowiązkiem.
Oprawa audiowizualna jest niesamowicie dobra. Gra zachwyca każdym detalem, milionami malutkich skrypcików dzięki którym otaczający Larę świat żyje, a narracja bywa wzbogacana nawet o pozornie tak nieistotne elementy, jak praca kamery. Jest różnorodnie, pięknie i precyzyjnie. Szczegółowość postaci i otoczenia, animacje, udźwiękowienie, Rise of the Tomb Raider to wzór dla innych. Nawet polska wersja językowa została zrealizowana bardzo dobrze, choć jak zawsze w przypadku każdej gry cierpi na problem niedopasowania barwy głosu polskiego aktora do wyglądu i prezencji anglojęzycznej postaci. Tysiące drobnych detali w animacji i oprawie powodują, że każda chwila gry jest przyjemnością dla oka.
To jednak nadal tylko interaktywny film
Choć oczywiście poziom interaktywności jest olbrzymi. Osobiście, subiektywnie, bardzo lubię gry wideo mieszające się nieco z formą rozrywki, jakim jest film. Dzięki “growemu” charakterowi, nie jesteśmy biernymi odbiorcami danej treści, jak w przypadku filmu, a czynnie uczestniczymy w akcji i czujemy się jej częścią. Z kolei dzięki pewnym ograniczeniom narzucanym przez filmową formę, akcja jest skondensowana, a fabuła i narracja dopracowane. Jeżeli nie lubicie tego typu gier, Rise of the Tomb Raider warto kupić dopiero wtedy, jak będzie przeceniony, bo nadal zapewni wam sporo rozrywki.
Jeżeli zaś, tak jak ja, lubicie tego typu interaktywne przygody, to Rise of the Tomb Raider jest jedną z najlepszych gier tego typu, jeżeli nie najlepszą, ostatnich lat. Drobne niedociągnięcia są przyćmiewane przez fantastyczny całokształt. A kupno praw na wyłączność przez Microsoft było świetnym ruchem z punktu widzenia korzyści dla tej firmy. Tak jak Uncharted jest jednym z istotnych powodów, dla którego warto kupić PlayStation, tak nowy Tomb Raider jest jednym z tych bardzo mocnych powodów, dla którego warto wybrać nowego Xboxa.