Po pierwsze, to właśnie PEN-F jest pierwszym bezlusterkowcem Olympusa wyposażonym w nową matrycę o rozdzielczości 20 mln pikseli. Matrycę, którą (zapewne z drobnymi modyfikacjami) wykorzystywać będą również inne, przyszłe modele tej firmy, w tym nadchodzący “okręt flagowy”, noszący prawdopodobnie oznaczenie OM-D E-M1 Mark II. Innymi słowy, to właśnie PEN-F jest modelem, który bierze na siebie wprowadzenie na rynek nowych rozwiązań, które później stosowane będą także w innych modelach.
Po drugie, PEN-F jest pierwszym bezlusterkowcem Olympusa z serii PEN (a nie OM-D), który wyposażony został we wbudowany wizjer elektroniczny. Na dodatek bardzo dobry wizjer, z wyświetlaczem OLED o rozdzielczości 2,36 mln pikseli. Równocześnie użytkownik dostaje do dyspozycji w pełni ruchomy dotykowy wyświetlacz LCD o przekątnej 3 cale i rozdzielczości 1,04 mln pikseli.
W środku znajdziemy także rewelacyjną, 5-osiową stabilizację matrycy, która – jak deklaruje producent – jest w stanie wydłużyć czas skutecznego wykonywania nieporuszonych zdjęć aż o 5 kroków ekspozycji. Natomiast pewnym rozczarowaniem jest fakt, że PEN-F nie nagrywa filmów w 4K – do dyspozycji pozostaje Full HD z częstotliwością 60p.
Liczy się jednak nie tylko to, co w środku. Z zewnątrz PEN-F wygląda niczym aparaty dalmierzowe z lat 60-tych, a jego obsługę przyśpiesza “wyciągnięcie” na zewnątrz i umieszczenie na pokrętłach mnóstwa najważniejszych ustawień. Wygląda świetnie, stylowo, ale równocześnie sprawdzi się w praktyce.
Olympus PEN-F wchodzi do sprzedaży w marcu, w cenie (sam korpus) ok. 1200 dolarów.