Osobą nadzorującą cały projekt jest profesor Terence O’Brien ze szpitala w Royal Melbourne, który o bionicznym kręgosłupie wypowiada się bardzo optymistycznie:
-To święty gral, jeśli chodzi o badania nad bioniką.
Nad badaniami na temat bionicznego kręgosłupa (bionic spine) pracuje aktualnie 39 osób, w tym eksperci od neurologii, inżynierowie biomedyczni z Uniwersytetu Melbourne i Instytutu Neuronauki i Zdrowia Psychicznego we Florey.
Czym właściwie jest bioniczny kręgosłup?
Jak widzicie na powyższym zdjęciu, jest to “urządzenie” wielkości spinacza do papieru, które instaluje się w mózgu pacjenta. Tam, przy pomocy 12 elektrod, bioniczny kręgosłup odczytuje elektryczne informacje z neuronów z kory ruchowej. Informacje te następnie przesyłane są do nadajnika, umieszczonego pod skórą pacjenta, na klatce piersiowej, a stamtąd – już bezprzewodowo do egzoszkieletu lub wózka inwalidzkiego. W praktyce oznacza to, że pacjent z tego typu implantem umieszczonym w mózgu, jedyne co musi zrobić, żeby zacząć się poruszać, to… pomyśleć!
Co ciekawe, umieszczenie bionicznego kręgosłupa w mózgu nie wymaga żadnej operacji. Implant transportowany jest do naczynia krwionośnego w mózgu przez wstrzyknięcie go w żyłę szyjną. Takie rozwiązanie nie tylko jest o wiele mniej ryzykowne dla pacjenta (implant jest na tyle elastyczny, że poradzi sobie ze wszystkimi “zakrętami” w drodze do mózgu), ale również sprawia, że układ immunologiczny pacjenta nie reaguje na bioniczny kręgosłup, jak na ciało obce. Dlaczego? Podróż żyłą sprawia, że jest on niewidoczny dla “radaru” układu immunologicznego. Cały zabieg trwa raptem kilka godzin.
Tak przynajmniej pokazują dotychczasowe testy, prowadzone na owcach. 190-dniowe testy u owiec wykazały, że bioniczny kręgosłup powoduje minimalne ryzyko zakrzepicy żylnej, a sygnał z implantu staje się silniejszy, po tym, jak zostanie on unieruchomiony przez tkankę mózgową (w którą po prostu wrasta).
Projekt, jak na standardy medyczne, powstał w rekordowym czasie – zespół zajmujący się stworzeniem bionicznego kręgosłupa utworzono zaledwie 3 lata temu. Łączny koszt badań to 2,9 miliona dolarów, z czego 1,3 miliona australijskim naukowcom przekazała armia amerykańska, licząc na to, że ich wynalazek pomoże ich sparaliżowanym żołnierzom.
O’Brien twierdzi, że w przyszłości podobne konstrukcje mogą pomóc w leczeniu epilepsji, choroby Parkinsona, czy chorób neuronu ruchowego. Bardzo możliwe, że ktoś, korzystając z doświadczeń zespołu O’Briena, stworzy bioniczne oko – praca australijskiego zespołu została przyjęta bardzo optymistycznie przez środowiska naukowe.