Proste fakty są następujące: jak przewiduje Międzynarodowa Federacja Robotyki (IFR) w 2018 roku na rynek trafi około 1,3 miliona robotów przemysłowych, a już w latach 2013-2014 roczny wzrost na tym rynku sięgał 43 procent. Robotów w fabrykach potrzebnych jest coraz więcej, a ludzi – coraz mniej. W ogromnym stopniu dotyczy to między innymi branży motoryzacyjnej, w której z jednej strony mamy do czynienia z coraz bardziej zaawansowanymi technologicznie, wymagającymi niezwykłej precyzji montażu konstrukcjami, a z drugiej – ze skróceniem cyklu produkcyjnego i “życia” poszczególnych modeli. Ludzie generalnie przegrywają na tym polu rywalizację z robotami – i to przegrywają sromotnie.
Mimo to warto odnotować ciekawe zjawisko, które ma miejsce w fabryce Mercedesa w Sindelfingen (Niemcy), w której na części linii montażowych nie tylko nadal pracują ludzie, ale nawet roboty są przez nich zastępowane. Głównie chodzi jednak o kwestie wykończeniowe najdroższych i najbardziej zaawansowanych modeli, takich jak klasa S (łącznie z modelem Mercedes-Maybach) czy GT.
Jak tłumaczą inżynierowie Mercedesa, liczba oferowanych opcji i wariantów wykończeniowych w najwyższych modelach jest tak duża, że roboty sobie z tym po prostu nie radzą. Oczywiście możliwe byłoby ich wykorzystywanie i częste przeprogramowywanie, ale z prostych wyliczeń wyszło, że taniej będzie jednak zatrudnić ludzi. Nie ma tu zatem mowy o jakimś altruizmie Mercedesa czy podlizywanie się snobizmowi przyszłych klientów (“Wie pan, to ręczna robota”), ale o czystym rachunku finansowym. W pewnych partiach procesu produkcyjnego bardziej opłaca się zatrudnić ludzi, więc tak się właśnie dzieje – Mercedes planuje nawet dalsze zwiększanie zatrudnienia. Ale nie łudźmy się – i tak większość prac produkcyjnych nawet w przypadku najbardziej zaawansowanych modeli wykonują roboty.
A tak wyglądała produkcja Mercedesów klasy S w 2014 roku: