Film ma z pewnością kilka dużych plusów. Na przykład Bena Afflecka, który doskonale wcielił się w rolę Batmana. Z Brucem Waynem też poszło mu całkiem nieźle, chociaż wolałem w tej roli Bale’a. Ale to pewnie przez to, że Affleck wciela się w starszą inkarnację mrocznego rycerza, który nie jest już takim playboyem i razem z doświadczeniem, przyjął od życia solidną dawkę cynizmu, więc Wayne Afflecka nie jest taki przebojowy, jak w Trylogii Mrocznego Rycerza.
Superman grany przez Cavilla to ten sam poziom, co w Człowieku ze Stali – moim zdaniem Cavill bardzo się stara, żeby jak najciekawiej zagrać Supermana, ale to i tak jedna z najnudniejszych postaci w całym komiksowym uniwersum, więc niektóre wysiłki pozostają niezauważone. Moim zdaniem to wina postaci i fani muszą się do tego przyzwyczaić.
Trzecią postacią, która ma szanse zaprezentować nam się trochę dłużej na ekranie jest oczywiście “ten zły”, czyli Lex Luthor, który grany przez Eisenberga kojarzył się raczej z o wiele bardziej szalonym Zuckerbergiem z The Social Network, niż komiksowym czarnym charakterem. Być może się czepiam, ale gdyby Luthor się w tym filmie nie przedstawił, nie miałbym pojęcia kim właściwie jest ten rudy gość, który z jakiegoś powodu postanowił być bardzo złośliwy.
O Wonder Woman, która zgodnie z obietnicami zadebiutowała w tym filmie mogę w sumie napisać tylko tyle, że… do tej roli wybrano świetną aktorkę. Przynajmniej z wyglądu, bo po tych strzępkach dialogów, które pojawiają sie na ekranie z jej udziałem ciężko się zorientować kim właściwie jest ta pani, która w pewnym momencie pojawia się z tarczą i mieczem u boku Supermana i Batmana.
I nie jest to jedyny problem tego filmu. Fabuła czasami wydaje się być bez sensu, a takie rzeczy jak zadbanie o to, żeby widz miał szansę zrozumieć motywacje wszystkich bohaterów musiały wydać się komuś zbędnym luksusem. Momentami Nolan próbuje nam coś pokazać, żeby trochę bardziej uwiarygodnić te wszystkie efekty specjalne, dzięki którym zarówno Batman, jak i Superman mogą wysadzić kilka samochodów, wybić trochę dziur w ścianach, zniszczyć jakiś budynek, do tego oczywiście dochodzą eksplozje, więcej eksplozji i… kto widział filmy Snydera ten wie o czym mówię. Tych efektów specjalnych jest zresztą tak dużo, że miałem wrażenie, że któraś z kolei ogromna eksplozja robi na mnie o wiele mniejsze wrażenie niż powinna.
Wiele osób zarzuca Batman v Superman, że film ten jest jednym wielkim zwiastunem nadchodzącej Ligi Sprawidliwości, czyli Avengersów ze stajni DC i… no muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Momentami jest to nawet śmieszne. Jest taka scena, w której Wonder Woman siedzi sobie przy komputerze i na ekranie widzimy katalogi z informacjami o 4 przyszłych członkach Ligi Sprawiedliwości. I myślę sobie, że to tyle, a tu nagle WW po kolei ogląda sobie zwiastuny wideo kolejnych bohaterów, którzy w przyszłości pojawią się na ekranie. Na to nie zabrakło czasu, ale żeby wytłumaczyć o co chodzi z napisem wykonanym przez Jokera na jednym z kostiumów Batmana już go nie starczyło. Ot, pierwszy przykład z brzegu – widzieliście to na zwiastunie, więc nikomu nie popsułem zabawy.
Tak samo dyskusyjne jest pojawienie się Doomsdaya, które bez zdradzania szczegółów można podsumować delikatnym uderzeniem się otwartą dłonią w czoło. No ale nic to, pojawia się widowiskowy potwór i trzeba z nim walczyć, a o to przecież w filmach o superbohaterach przeważnie chodzi. Ogólnie mam wrażenie, że scenariusz tej produkcji wyglądał tak, że ktoś napisał kluczowe momenty w tej historii, czyli: Batman bije się z Supermanem, potem pojawia się Doomsday, Batman i Superman walczą z Doomsdayem, a potem pojawia się Wonder Woman, a potem… I te wszystkie momenty trzeba było potem połączyć w spójną całość, ale okazało się, że nie ma na to czasu.
Jak oceniam ten film? Wizualnie to majstersztyk – nie ukrywam, że lubię styl Snydera i te 2,5 godziny w IMAX-ie nie były dla mnie zupełnie męczące. Akcji w tym filmie jest tyle, że nie starczyło czasu na porządne rozwinięcie fabuły i uczciwe przedstawienie motywacji bohaterów. I to chyba najbardziej boli, bo oto ktoś postanowił zekranizować historię, która zaczyna się od walki dwóch największych i najbardziej znanych bohaterów DC Comics i… zrobił to słabo. Jeśli więc jesteście w stanie momentami ignorować fabułę i skupić całą uwagę na akcji i świetnych zdjęciach na ekranie, to wybierzcie się do kina. Jeśli jednak od filmu oczekujecie, że wciągnie was swoją historią, to… lepiej zostać w domu.