Może to dlatego, że Apocalypse trzyma się jednego ze schematów, które świetnie sprawdzają się w serii o X-Menach. Świat znowu stoi w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa i znowu przyjść mu z pomocą musi Charles Xavier z grupą nie do końca doświadczonych mutantów, szczęścia i “niespodziewanych” sojuszy. To ekranizacja komiksu, więc trudno mieć większe zastrzeżenia do takiej konstrukcji fabuły.
Tym razem znowu przenosimy się do ery “młodych mutantów”, a konkretniej: do szalonych lat osiemdziesiątych, dzięki czemu jest okazja, żeby zobaczyć scenę, w której Cyclops dostaje od Bestii swoje pierwsze okulary, dowiadujemy się też, jak według filmowego uniwersum część włosów Storm stała się biała i na chwilę pojawia się też Wolverine. A żeby tego wszystkiego było mało, na chwilę przenosimy się do Polski, a konkretniej do Pruszkowa, gdzie niektórzy amerykańscy aktorzy (nie chcę niczego spoilować) starają się jak najlepiej zabrzmieć w naszym ojczystym języku. Jest też polska milicja, która widocznie w tamtych czasach dysponowała taką bronią, jak łuki (nie żartuję)!
Jednym słowem: rozrywka z ekranu wylewa się litrami i sprawia, że człowiek bawi się świetnie. Mamy też kolejną, po Days of The Future Past, świetną scenę w bardzo zwolnionym tempie z QuickSilverem, którzy w trakcie Apokalipsy zdradza nam też kto jest jego ojcem. Dowiadujemy się też dlaczego młody profesor Xavier stracił swoją bujną fryzurę i wyłysiał i czym po wydarzeniach z Days of The Future Past zajmowała się Mystique.
Specjalne efekty i sceny akcji stoją oczywiście, jak to w przypadku filmów o superbohaterach bywa, na najwyższym poziomie, dialogi też zawierają odpowiednie proporcje humoru (w tym, momentami, całkiem niezłą autoironię) i powagi i i jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do nierównego tempa filmu. Miałem wrażenie, że pierwszy akt trwał tak długo, że w kolejnych trzeba było pozbyć się wielu scen, żeby zmieścić się w jakimś rozsądnym czasie. A przez to z kolei wiele wątków uległo przymusowemu spłyceniu. Z drugiej strony: o wiele bardziej wolę czuć niedosyt wychodząc z kina, niż w trakcie seansu patrzeć na zegarek i zastanawiać się za ile wreszcie skończy się film.
Odczuwam też lekki niedosyt po samym Apocalypse. Najpotężniejszy mutant w historii pojawia się na jeden film, zwiastuje Apokalipsę i w sumie to nic wielkiego się nie dzieje. Na końcu okazuje się być kolejnym czarnym-charakterem, który może już nigdy nie wrócić. Ciekawe o czym będzie kolejna część?
Podsumowując: X-Men Apocalypse to dobry, popcornowy film, na którym bez większych problemów można się świetnie bawić w kinie, z całkiem spójną, choć przewidywalną fabułą, bardzo fajnymi scenami akcji i niezłą grą aktorską. Nie licząc tej wpadki z filmem o Loganie w Japonii, X-Men jest moim zdaniem jedną z najbardziej udanych serii, jeśli chodzi o komiksowe ekranizacje.
Na pokazie przedpremierowym byłem w kinie Cinema City 4DX w Arkadii, więc w rytm tych wszystkich wybuchów i supermocy manifestujących się na ekranie mój fotel się trząsł, atakowano mnie sprężonym powietrzem, reflektorami i generowanymi przez maszynę zapachami, co przyznam, było całkiem fajne i bardzo pasowało do filmu o superbohaterach. Tak, wspominam o tym, bo podobało mi się kino 4DX. Gdyby mi się nie podobało, to też bym o tym wspomniał.