Jeśli ktoś śledzi na Twitterze konto szefa firmy Google (tak jak ponad pół miliona innych osób) musiał się wczoraj nieźle zdziwić. Sundar Pichai zaczął bowiem zadawać sobie dziwne, filozoficzne pytania na temat bezpieczeństwa i sam też na nie odpowiadał. Wyglądało to szalenie… szalenie.
Zdziwił się pewnie zresztą również sam właściciel konta, który szybko odzyskał nad nim kontrolę i skasował te szalenie szalone wpisy, ale… co raz trafiło do sieci. Odpowiednie zrzuty ekranowe zostały szybko udostępnione przez hakerów z grupy OurMine, którzy dokonali tego włamania. Podobnie zresztą, jak wcześniej miało to miejsce z kontem Marka Zuckeberga, więc nic dziwnego, że przewrażliwiony Marek zakleja nawet kamerkę w swoim laptopie. Po takiej traumie…
Tym razem włamanie udało się dzięki wykrytej przez OurMine luce nie bezpośrednio w Twitterze, ale w serwisie Quora. Jak twierdzą hakerzy, poinformowali już administratorów o jej istnieniu.
Mnie najbardziej zastanowiło jednak w tym wszystkim zjawisko “dobrych hakerów”, bo tak przedstawiają się mniej więcej osoby z grupy OurMine. Włamujemy się – mówią – po to tylko, żeby pokazać, że włamanie jest możliwe. Nie zmieniają haseł i nie blokują dostępu (dlatego Pichai tak szybko odzyskał władzę nad swoim kontem), a jedynie uwrażliwiają i uczą jeszcze większej skrupulatności w przestrzeganiu zasad bezpieczeństwa.
Zacząłem się zastanawiać, czy takie działanie miało już kiedyś swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Słyszeliście kiedyś może o dobrych włamywaczach? Włamują się i zostawiają tylko karteczkę: radzimy zmienić górny zamek oraz dołożyć blokady antywłamaniowe w oknach. Hmmm… nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek czytał o takim wydarzeniu. A w sieci – jak widać – dobrzy włamywacze istnieją.
Pytanie tylko, na ile są rzeczywiście dobrzy. Czy kieruje nimi naprawdę troska o dobro bliźniego, czy też raczej chęć błyśnięcia, pławienia się w hakerskiej chwale, a nawet po prostu zareklamowania swoich usług. Znów – czy ktoś słyszał, żeby dobrzy hakerzy włamali się na konto pani Kowalskiej i pogrozili jej palcem: no, no, no, hasło nie zostało zmienione od 3 lat, a na dodatek jest to to samo hasło, które wraz z 4 milionami innych zostało przechwycone podczas wielkiego wypływu danych z (tu wpisz: LinkedIn, Yahoo, Acer, Sony, cokolwiek) w 2013. No jak tak można, Pani Kowalska!
Przypomina mi się w tym momencie sytuacja, kiedy przejeżdżałem na rowerze przez przejście dla pieszych. Wolniutko, ale przejeżdżałem. Nie powinno się tego robić i wiem to ja, i wiedział to także pan jadący – a jakże – czarnym audi. Najpierw zajechał mi drogę na pasach, więc pogroziłem mu ręką. Dlatego później, kiedy jechałem już po ulicy, kawałek dalej znów zajechał mi drogę, ale tym razem tak konkretnie, że przycisnął mi przednie koło do krawężnika i mało nie fiknąłem przez maskę samochodu. Nie będę dokładnie cytował “dyskusji” jaka się między nami nawiązała, ale w jej trakcie miły łysy barczysty pan kierowca wypowiedział zdanie, po którym zdębiałem: ja ci tu ratuję życie.
Uciekłem, jak od wariata. Dopiero później przyszła refleksja: no tak, on mnie po prostu chciał uświadomić, jak niebezpieczne jest przejeżdżanie rowerem po przejściu dla pieszych. Kochany człowiek! Mało mnie przy tym nie zabił. Ci hakerzy też chcieli po prostu uświadomić…