Aż trudno uwierzyć, ale cały korpus Hasselblada X1D (z włożoną baterią)
waży zaledwie 725 gramów
– mniej niż wiele zaawansowanych lustrzanek. Aparat jest też stosunkowo nieduży i wręcz zachęca do zabierania go również poza studio fotograficzne, bo jego uszczelniona obudowa jest odporna na kurz i zamoczenia. Chętnie będzie też współpracował z przenośnymi lampami błyskowymi: gorąca stopka na korpusie jest kompatybilna z fleszami Nikona, a minimalny czas synchronizacji błysku to aż 1/2000 s.
Ale równocześnie w tym stosunkowo niedużym korpusie zmieściła się ogromna matryca CMOS (44×33 mm) o rozdzielczości 50 milionów pikseli, pozwalająca na rejestrację zdjęć przy czułościach ISO 100-25 600, a także rejestrowanie filmów Full HD (30 kl./s). Do tego jeszcze duży, dotykowy, 3-calowy ekran o rozdzielczości 920 tysięcy pikseli plus wizjer elektroniczny (2,36 mln pikseli), podwójny slot na karty pamięci typu SD, wbudowane moduły Wi-Fi i GPS.
Zapowiada się naprawdę genialny aparat, podobnie jak pierwsze dwa obiektywy z nowym mocowaniem XCD, które z nim zadebiutowały: 45 mm f/3,5 i 90 mm f/4,5. Tak jak w przypadku aparatów o matrycach mniejszych niż pełna klatka trzeba tu jednak pamiętać o mnożniku ogniskowej, tylko że w tym przypadku działa on w drugą stronę (0,8x).
Problem w tym, że większość fotografów może o nim tylko pomarzyć, bo już sam korpus
Hasselblada X1D wyceniony został na 7900 euro, czyli niemal 35 tysięcy złotych
. W zestawie z obydwoma obiektywami cena wzrasta do niemal 55 tysięcy złotych, ale to i tak… promocja, bo obiektywy kupowane oddzielnie są droższe. A zatem jeśli bylibyście zainteresowani, to warto jeszcze wiedzieć, że do sprzedaży aparat trafi w lipcu, a pierwsze dostawy rozpoczną się w sierpniu.
Powiązane treści: