Mieszkający w Kentucky (Nicholasville) Michael Klering obudził się nagle o czwartej nad ranem i zauważył, że cała sypialnia wypełniona jest oparami dymu, pochodzącego z palącego się telefonu. Tym telefonem był Samsung Galaxy Note 7, pochodzący z nowej, bezpiecznej serii. Pan Klering, który był jego właścicielem zaledwie ponad tydzień, tego samego dnia trafił do szpitala z powodu ostrego zapalenia oskrzeli, wywołanego właśnie przez wdychanie dymu. Dodajmy jeszcze, że telefon nie był podłączony do ładowania, nie wykonywał żadnych obciążających podzespoły operacji – po prostu leżał i nagle się zapalił.
Bardziej wstrząsające jest jednak w tej sprawie zachowanie firmy Samsung, o którym w ostrych słowach pisze The Verge. Zaczęło się od SMS-a przedstawiciela firmy Samsung, który omyłkowo wysłany został właśnie do Michaela Kleringa. Bynajmniej nie udowadnia on, że bezpieczeństwo użytkowników jest najwyższym priorytetem firmy Samsung, zaś na pierwsze miejsce zdecydowanie wychodzi chęć zamiecenia całej sprawy pod dywan. Pracownik Samsunga pisze m.in.
I can try and slow him down if we think it will matter
(Mogę spróbować odwlec jego zeznania, jeśli uznamy, że to ma znaczenie) – i rzeczywiście chyba coś takiego właśnie się wydarzyło. Do zapalenia telefonu doszło bowiem we wtorek, a więc pięć dni temu, ale niemal nikt się o tym przez parę dni nie dowiedział. Potem w czwartek miał miejsce wywołany przez wymienionego Samsunga Note 7 pożar na pokładzie samolotu – to już naprawdę ciężko byłoby zatuszować, a w piątek taki sam telefon zapalił się w rękach trzynastoletniej dziewczynki.
To trzy poważne wypadki w ciągu jednego tygodnia, ale firma Samsung nie komentuje sprawy inaczej, niż zapewniając o chęci dokładnego zbadania wszystkich tych przypadków i trosce o bezpieczeństwo użytkowników swoich produktów. Nie ma na razie mowy o powtórnej akcji wymieniania telefonów albo o apelu o zaprzestanie używania nowych, bezpiecznych, wymienionych egzemplarzy Samsungów Galaxy Note 7.