Nigdy nie zaliczałam się do fanki tej serii. Militarne strzelanki to nie mój konik, choć przy Advanced Warfare bawiłam się o niebo lepiej niż przy poprzednich częściach. Chyba wiecie dlaczego? Futurystyczny setting jest po prostu dla mnie o wiele bardziej pociągający; to trochę jak wróżenie z fusów – wojsko zawsze jako pierwsze ma dostęp do nowinek technologicznych, a gry osadzone w tym klimacie pozwalają przewidzieć w pewnym sensie kierunek rozwoju takich gadżetów jak drony, granaty antygrawitacyjne czy roboty obdarzone sztuczną inteligencją. Nie wątpię w to, że wyobraźnia projektantów gier zainspiruje prawdziwych inżynierów i naukowców. Pytanie tylko kiedy to nastąpi.
Odbiegłam nieco od tematu, ale chciałam podkreślić fakt, że umiejscowienie akcji Infinite Warfare w odległej przyszłości poczytuję za plus. Jeśli ktoś nie lubi futurystyki, ma w tym roku do wyboru świetną alternatywę w postaci Battlefielda. Ja z wypiekami na twarzy obserwowałam zachwycającą, ale też i niepokojącą wizję przyszłości ludzkości, która dawno przekroczyła granice Ziemi.
Wojna nigdy się nie zmienia
Infinite Warfare przenosi nas do czasów, w których kolonizacja planet rozpoczęła się na dobre, a widok statku kosmicznego za oknem nikogo nie dziwi. Dzięki odpowiedniemu napędowi ogromne maszyny wojskowe są w stanie w kilka sekund pokonać odległości między planetami Układu Słonecznego, a sztuczna inteligencja w końcu jest na tyle zaawansowana, by poza “opakowaniem” w niczym nie odróżniać się od ludzi.
Świat ten jednak daleki jest od sielanki. Wywodzący się z Marsa Front Obrony Kolonialnej pod przywództwem generała Kotcha (w tej roli Kit Harrington, znany wszystkim z roli Jona Snow) uważa, że skolonizowane planety nie powinny podlegać Ziemi, lecz utrzymać niezależność. Od samego początku nie mamy najmniejszych wątpliwości, że przekonania Kotcha są błędne, a jego agresja kierowana w stronę UNSA wywoła wielką wojnę. Wcielając się w rolę porucznika (awansowanego później na kapitana) Nicka Reyesa, dowódcę specjalnego oddziału marynarki wojennej będziemy starali się pokonać FOK.
Historia jest sztampowa i linearna, ale to nie znaczy,że pozbawiona jest emocji. Tylko, że te emocje podawane są w iście żołnierski sposób. Scenariusz jest tak poprowadzony, byśmy na każdym kroku czuli oddech śmierci. Wmawia się nam, że jedyną drogą do zwycięstwa jest poświęcenie, że żołnierz żyje po to, by służyć swojemu krajowi, a wykonane zadanie ważniejsze jest od życia jednostki. To rzecz jasna pachnie propagandą militarną, ale nie o to tutaj chodzi. Infinite Warfare porusza temat przynależności do grupy, człowieczeństwa, konieczności podejmowania trudnych decyzji, wydawania rozkazów niezgodnych z własnym sumieniem, podejmowania ryzyka.
W grze znajdziecie wielu bohaterów, ale tak naprawdę będziecie martwili się tylko o jednego członka załogi. Robota Ethana, który swoją pozytywną postawą, szacunkiem i wiernością zawstydzi niejednego człowieka. Zdecydowanie najlepiej rozpisana postać i najlepiej stworzona relacja z głównym bohaterem. Choć fabuła prawdopodobnie niczym Was nie zaskoczy, to jeśli na napisach końcowych nie uronicie łzy, to znak, że chyba zostawiliście w tej otchłani kosmosu własne serce.
Nie wysiadam z tego statku, czyli o rozgrywce słów kilka
Często będziemy musieli poruszać się w warunkach niskiej bądź zerowej grawitacji i to także wprowadza nieco urozmaicenia. Możemy bowiem wówczas kryć się za osłonami lub przyciągać się do wrogów używając liny z hakiem i załatwiać ich pojedynczo, ale w szybkim tempie.
Multiplayer – porządnie wykonany, ale bez szału
W trybie wieloosobowym wcielamy się w najemnika pracującego zarówno dla FOK jak i UNSA. Do wyboru mamy sześć klas i szereg broni znanych z kampanii. Znajdziemy tu sporą liczbę trybów (m.in. deathmatch, dominacja, capture the flag, znajdź i zniszcz itp.) i dość rozległe mapy, ale nie da się ukryć rozczarowania brakiem obecności choćby jednego trybu pozwalającego na walki powietrzne. W kampanii misje szakali były naprawdę niezłe i te potyczki idealnie pasowałyby do trybu wieloosobowego, wniosłyby falę świeżości. Niestety nic podobnego tu nie znajdziecie. Ot, multiplayer taki sam jak co roku. Porządnie zrobiony, ale według mnie na dłuższą metę – nudny.
Miło, że przynajmniej w każdym trybie możemy grać wspólnie ze znajomym na podzielonym ekranie. Dodatkowo dla fanów czystej kooperacji przygotowano oczywiście tryb zombie. I tu należą się duże brawa. “Zombies in Spaceland” zrobiony jest z niezłym jajem. Tryb ten zarówno oprawą wizualną (bohaterowie, sceneria parku rozrywki) jak i muzyką nawiązuje do lat ’80. Nie brakuje tu nawet Davida Hasselhoffa!i
Powstrzymywanie z przyjaciółmi (zarówno w trybie lokalnym, jak i online) kolejnych hord zombie, odblokowywanie nowych rejonów parku i kupowanie ulepszeń czy nowych broni sprawiło mi o wiele większą frajdę niż klasyczne tryby multiplayer.
Jackal Assault VR
Jeśli macie PS4 i Playstation VR, możecie pobrać bezpłatnie dodatek do najnowszego CoD-a, który wsadzi Was do kokpitu Szakala. Pozycja absolutnie obowiązkowa! Już sam początek gry, w którym zostajecie wystrzeleni w kosmiczną pustkę niesamowicie wgniata w fotel, niemal czuje się fizycznie te przeciążenia:-). Później widzicie olbrzymią Ziemię i zaczyna się jatka. Nad statkiem macie pełną kontrolę, a gameplay jest w zasadzie bliźniaczy do tego, znanego z misji Szakali z Infinite Warfare. Niestety jest to w zasadzie tylko jedna, krótka misja, w której musimy wybić jak największą liczbę jednostek przeciwnika. Ponieważ jest to jednak darmowy dodatek, nie ma co wybrzydzać. Mam nadzieję, że tego typu DLC VR pojawiać się będzie przy innych, wysokobudżetowych grach.
Oprawa audio-wizualna
Jako, że grałam na konsoli PS4, nie umiem się ustosunkować do zarzutów pecetowych graczy – że przestarzały silnik, że słaba optymalizacja, że okropne bugi. Pod względem technicznym nie odnotowałam tu żadnego problemu. Gra chodziła płynnie, przechodzenie między sekwencjami różnego typu np. walkami powietrznymi, a naziemnymi, odbywało się bez ekranów wczytywania, cut-scenki prezentowały najwyższy, filmowy poziom, wszystkie oskryptowane akcje miały epicki rozmach, a efekty cząsteczkowe i liczba detali były także wysokie.
Muzyka również grała na emocjach. Najsłabiej z tego zestawu wypadł niestety polski dubbing. Tak jak uwielbiam Marcina Dorocińskiego jako aktora, tak wolałabym, by trzymał się z daleka od użyczania swojego głosu. Zupełnie nie pasował do roli głównej, miałam wrażenie, że tekst czytał z kartki w zupełnym oderwaniu od kontekstu. Pozostali aktorzy również najczęściej grali jak drewno – na ich tle niezastąpiony Jarosław Boberek w roli Ethana wybijał się przed szereg i zagrał tak, jakby był stworzony do tej roli (czyli jak zwykle). Jeśli zatem macie wybór, grajcie w wersji anglojęzycznej.
Podsumowanie
Z Infinite Warfare jest trochę tak jak z amerykańskimi blockbusterami rozgrywającymi się w kosmosie. Każdy narzeka w sieci, że scenariusz jest mało oryginalny, że najlepsze sceny pokazano w trailerach, że stara kadra wciśnięta na siłę, że kiedyś to jednak było lepiej… Ale tak naprawdę wciąż chodzimy do kina na tego typu filmy, zajadamy się na nich popcornem, czasem się uśmiechniemy, czasem uronimy łezkę i w gruncie rzeczy nie mamy po seansie uczucia straconego czasu.
Ja nie tylko nie żałowałam, że spędziłam przy kampanii te 8 godzin. Doskonale się tu bawiłam i dwukrotnie mocno wzruszyłam. Gdyby tylko w multiplayerze dodano możliwość lotów myśliwcami i spektakularne bitwy w kosmosie, byłabym w 100% ukontentowana.
Ocena: 80/100
Plusy:
+ możliwość wykonywania misji dodatkowych
+ tryb Zombie
+ podzielony ekran w trybach multiplayer
+ oprawa wizualna
+ zapadająca w pamięć końcówka
+ bezpłatny dodatek VR na PS4
Minusy:
– oklepana fabuła/ jasno zarysowana strona dobra i zła
– polski dubbing (za wyjątkiem Jarosława Boberka)
– brak podniebnych walk w multiplayerze
Tytuł:
Call of Duty: Infinite Warfare
Producent:
Infinity Ward
Wydawca:
Activision
Platforma:
PS4, Xbox One, PC
Data premiery:
04.11.2016
Cena:
od 159 zł
Język
: polski (dubbing + napisy)