Jeśli miałbym wskazać powody, dla których warto zaopatrzyć się w długopis HeatVanish, to przychodzą mi do głowy co najmniej trzy. Pierwszy to zrobienie na kimś wrażenia “magicznym” długopisem, który umożliwia usunięcie wszelkich śladów swojej pracy za pomocą promieniowania cieplnego. Drugi jest jak najbardziej praktyczny – ponieważ “wycieranie” odbywa się bez dotykania papieru, nie będzie on w jakikolwiek sposób zniszczony, czego nie można powiedzieć o wielu kartkach papieru, na których ślady po długopisie wycierane były zwykłą gumką. No i jest jeszcze trzeci powód, bo taki szalony długopis z wbudowaną grzałką kojarzy mi się jakoś tak “sadystycznie”, przynajmniej w rękach jakiegoś śledczego z KGB czy Gestapo, który przypalał przesłuchiwanych papierosami. Ale tego wątku nie mam ochoty rozwijać.
Minus długopisu HeatVanish jest jeden, za to dość poważny (dla klientów, dla producenta wręcz przeciwnie) – wymaga stosowania specjalnego atramentu, który znika pod wpływem ciepła. Sam długopis jest za to prosty w użyciu – ma wbudowany akumulator (ładowanie przez Micro USB), który zasila elektryczną grzałkę. Ta ostatnia zabezpieczona jest dodatkową skuwką oraz wyposażona w system automatycznego wyłączania po 15 sekundach. Długopis kosztuje 35 dolarów, a projekt zebrał już na Kickstarterze połowę sumy potrzebnej do rozpoczęcia produkcji (całość to 9000 dolarów).
Mówiłem o jednym minusie? Hmmm, może jest i drugi. Na wszelki wypadek nie zostawiajcie ważnych dokumentów podpisanych HeatVanish latem na parapecie, zimą w pobliżu kaloryfera…