W 2015 roku Dolinę Krzemową i Wall Street podbiły “jednorożce” – tak określa się firmy o szacunkowej wartości powyżej miliarda dolarów. Choć jeszcze kilka lat temu nie słyszano o tak wysokich wycenach, dziś status jednorożca ma już prawie 200 przedsiębiorstw. Wielu analityków nie ma jednak wątpliwości: niewiele z nich dotrwa do końca roku. Baśniowe stwory wyginą równie szybko, jak się pojawiły, z hukiem kończąc błyskotliwą karierę. Jest po temu wiele powodów, zarówno natury gospodarczej, jak i technologicznej. Do najciekawszych czynników sprzyjających temu boomowi należą start-upy opierające swoją działalność na zasadach gospodarki współdzielenia (ang. sharing economy). Firmy takie jak AirBnB czy Uber w największym stopniu wierzą w to, że Internet nie tylko zmienia rynek, ale też kreuje zupełnie nowe modele biznesowe. Na naszych oczach ma więc powstawać zupełnie nowy typ przedsiębiorstwa, którego sposób działania przypomina organizację samej Sieci.
Termin “gospodarka współdzielenia” opisuje internetowe platformy, dzięki którym można dzielić się z innymi dobrami użytkowymi, własną wiedzą i czasem: wolny pokój na AirBnB, miejsce w samochodzie na Uberze, ale też wyposażenie sportowe na Spinlisterze, prywatne auta na Getaround, domowy obiad na HomeDinie czy resztki posiłku na LeftoverSwapie. Nie wspominamy przy tym o całej nieformalnej wymianie dóbr zachodzącej choćby za pośrednictwem grup na Facebooku. Gospodarka współdzielenia wykracza jednak daleko poza proste ułatwianie codziennego funkcjonowania. Uber czy AirBnB to tylko nakładka na zupełnie nowy sposób traktowania zasobów. Twórcy platform takich jak AirBnB czy Uber nie traktują Internetu w sposób tradycyjny, czyli jako atrakcyjnej przestrzeni wystawowej czy dodatkowej funkcji dodawanej do konwencjonalnego produktu. Pragną uczynić towarem samą ideę Internetu i w ten sposób zbudować infrastrukturę zupełnie nowych rynków.
Firmy o sieciowej strukturze
A przecież oferowanie innym rzeczy bądź usług, z których w danej chwili nie korzystamy, nie jest w żadnym razie nowym pomysłem, skoro większość z nas pamięta instytucję uczynnego sąsiada złotej rączki, który naprawiał wszystko w zamian za np. dobre ciasto. To jednak dopiero Internet pozwolił tej idei urosnąć do rozmiarów globalnych. Dotychczas problemem nie było współdzielenie zasobów, ale ich przydział. Za sprawą Sieci można łączyć ofertę z zapotrzebowaniem niemalże w czasie rzeczywistym, a ponieważ na początku proces organizacji dóbr sprowadza się do wymiany informacji, nie generuje praktycznie żadnych kosztów. Nie ma przy tym znaczenia, jakie dobra są w obrocie – może to być złoto czy inne surowce, środki i przestrzeń do produkcji, a także ludzka praca, usieciowiona moc obliczeniowa albo przestrzeń dyskowa.
Zadaniem przydzielania użytkownikom zasobów niejako leżących odłogiem zajmują się w gospodarce współdzielenia wyspecjalizowane serwisy pośredniczące. Kiedy służy do tego internetowe “targowisko” albo wymianą zawiaduje określona organizacja, mówi się o platformie (dlatego sceptycy używają określenia kapitalizm platform). Platformy te łączą oferenta z użytkownikiem, pobierając prowizję za każdą sfinalizowaną transakcję. Jednocześnie, jako rynkowi monopoliści, zbierają dane, które dają im rozległy obraz rynku i wiedzę pozwalającą optymalizować swoje działanie oraz zdobywać nowe nisze. Uber, AirBnB i inne start-upy działające w obszarze gospodarki współdzielenia tworzą tym samym nowy rodzaj przedsiębiorstwa: rynek skurczony do jednej firmy, czyli w zasadzie monopol.
Podobna redukcja może niebawem nastąpić w innych branżach. Są już start-upy, których twórcy pragną zastąpić tradycyjne banki, albo wręcz doprowadzić do dezinstytucjonalizacji usług finansowych (Bitcoin). Prywatne firmy takie jak SpaceX mają upowszechnić loty w kosmos, a appy i czujniki medyczne z pomocą centrów danych usuną z rynku lekarzy z krwi i kości. Wspólną cechą tych modeli biznesowych jest zerwanie z tradycyjną siecią zależności między pracodawcą, pracownikiem i środkami produkcji. Zamiast niej ma istnieć elastyczna organizacja optymalizowana ad hoc przez algorytmy. Reputacja i przewaga informacyjna odgrywają w niej większą rolę niż zobowiązania płynące z długoterminowych umów. Gospodarcza arytmetyka wszystkich firm tego typu sprowadza się do “zasady plecaka” wdrożonej z sukcesem przez twórcę Amazona Jeffa Bezosa. Udało mu się związać wzrost swojego e-targowiska ze wzrostem kiełkującego wówczas handlu internetowego jako takiego. Amazon rozwijał się proporcjonalnie do rozwoju wymiany handlowej. Nic więc dziwnego, że dziś wśród jednorożców jest tak wiele kopii Amazona.
Gospodarka współdzielenia funkcjonuje jednak na znacznie bardziej podstawowym poziomie i nie ogranicza się do e-handlu. Chodzi o to, żeby zredukować handel oraz organizację zasobów do problemu komunikacyjnego, możliwego do rozwiązania przy pomocy środków technicznych. Chcąc wykorzystać zoptymalizowaną platformę wymiany, trzeba zapłacić za każdą transakcję. Największymi wygranymi są więc operatorzy platform, którzy oferują ideę, a nie fizyczny produkt, dzięki czemu mogą zrealizować rewolucyjny projekt w ramach relatywnie małej struktury. Naturalnie perspektywa “taniej rewolucji” kusi inwestorów, mimo grożących im konsekwencjom państwowych regulacji i ograniczeń. Można wręcz powiedzieć, że to nowe pastwisko dla kolejnych jednorożców.
Kapitalizm na sterydach
Zdaniem entuzjastów gospodarka współdzielenia tworzy zręby nowej rewolucji przemysłowej. Krytycy widzą w niej raczej koszmar dzikiego kapitalizmu, który napotka silny sprzeciw i może zagrozić szlachetnej idei dzielenia się. Amerykański medioznawca Douglas Rushkoff określił ją wręcz mianem “przemysłowego kapitalizmu na sterydach”, który ekstremalnie pogłębia różnice w podziale bogactwa i tworzy jeszcze bardziej dotkliwe formy wykorzystywania pracownika. Uberowi zarzuca się zmniejszanie i tak niewysokich dochodów taksówkarzy. AirBnB odpowiada za wzrost czynszów w największych miastach. Operatorom takich usług jest obojętne, że czerpią zysk z ludzkiej biedy (nadmiaru czasu przy niedostatku pieniędzy). Zdaniem sceptyków ostatecznie prowadzi to do dłuższej pracy za niższe wynagrodzenie przy gorszych warunkach zatrudnienia. W miejsce praw pracowniczych i równoważenia interesów wkraczają tajne algorytmy: to, co powie algorytm, jest dobre dla firmy, więc musi być dobre dla wszystkich. Wygrywa wydajność, a więc większy, silniejszy, lepiej poinformowany… Gospodarka współdzielenia z tej perspektywy jest tylko nowym sposobem zarabiania na ludzkim niedostatku.
Wysokie loty jednorożców
Gorączka wokół gospodarki współdzielenia nie mogłaby jednak zaistnieć bez gorączki wokół internetowych jednorożców. Zapowiadając podbicie nowych rynków, firmy takie jak Uber czy AirBnB są czymś w rodzaju okrętów flagowych ambitnej branży, której jednak grozi rychły upadek. Od 2015 roku przyjęło się, że start-up, który jeszcze przed wejściem na giełdę nie jest wyceniany na miliard dolarów, to biznesowa porażka. Inwestorzy zasypują złotem twórcę autora niemal każdego pomysłu związanego z Internetem. Rzuca się w oczy, jak wiele nowych projektów kopiuje istniejące koncepcje: serca inwestorów podbijają klony Amazona takie jak Coupang (Korea Południowa) czy Flipkart (Indie) oraz niemal bliźniaczo podobne sklepy modowe Wish (USA) oraz Vancl (Chiny).
Ale dlaczego na 16 miliardów dolarów wycenia się wyszukiwarkę przestrzeni coworkingowych WeWork? Nawet wiodący jednorożec Uber jest kopią studenckiego projektu Lyft (na miejscu 19. w tym stadzie). Nic więc dziwnego, że tropiciele interernetowych baniek biją na alarm: w 2013 roku na całym świecie było 39 firm z miliardową wyceną, a do początku 2015 roku liczba ta się podwoiła. Na początku bieżącego roku amerykański magazyn gospodarczy “Fortune” doliczył się już 174 jednorożców. Łączną wartość pięciu największych szacuje się na około 170 miliardów dolarów, wszystkie razem są warte nawet ponad 550 miliardów dolarów. Trzeba jednak zauważyć, że firmy wycenia się na podstawie wartości cząstkowych udziałów. W rzeczywistości w całą branżę start-upów, włącznie z jednorożcami, zainwestowano w ostatnich pięciu latach zaledwie 362 miliardy dolarów. Wprawdzie to wciąż imponująca suma, ale różnica pokazuje, jak wielka bańka urosła w tej branży.
Kojące ryzyko
Przed laty trudno było wyobrazić sobie wycenę firmy nawet na kilka miliardów dolarów. Znani giganci Internetu, w tym Google i Amazon, przed wejściem na giełdę (w 2004 i 1997 roku) nie należeli do jednorożców. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Internet okrzepł. Jest dostępny wszędzie, nawet w wielu krajach rozwijających się szybkie łącza są już standardem, a na całym świecie powstały centra danych o ogromnej mocy obliczeniowej. Już wkrótce Internet rzeczy ma doprowadzić do kolejnych wzrostów. Jak wierzą entuzjaści, nowa infrastruktura stworzy nowe możliwości biznesowe – to główna przyczyna start-upowego szaleństwa. Inwestorów dodatkowo uskrzydliły korzystne warunki rynkowe w ostatnich latach: nie brakowało im pieniędzy na innowacje. Do końca 2015 roku na giełdach panowała hossa, stopy procentowe są niskie, a nowe rynki pozostają wolne od regulacyjnego gorsetu.
Zdaniem analityków magazynu “Fortune” takie okoliczności skłoniły inwestorów do podejmowania coraz większego ryzyka i lokowania coraz większych środków w przedsięwzięcia o niepewnej przyszłości. Dochodzi do tego szczypta psychologii: im poważniejsze rzeczywiste ryzyko, tym bardziej uspokajająco działają fantastyczne wyceny. Wielu szefów firm nie jest wrażliwych na symptomy rosnącej bańki. Jak twierdzi znany inwestor Marc Andreessen na łamach “Fortune”, wielu z nich jest za młodych, żeby pamiętać kryzys dotcomów z przełomu wieków: “Tym, którzy przeżyli pierwszą dekadę XXI wieku, pozostały blizny na duszy i niechęć do ryzyka”. Pozostali, tak jak ich poprzednicy dziesięć lat wcześniej, wierzą, że nawet kosmiczne wyceny nie zatrzymają dopływu pieniędzy. Dlaczego miałoby być inaczej? Każdy widzi, że rynek nie karze przegranych. Firmy, które nie radzą sobie samodzielnie, bardzo często są przejmowane przez konkurentów za astronomiczne kwoty. Pieniędzy wyraźnie nie brakuje. Sam Facebook wydał miliard dolarów na usługę fotograficzną Instagram i kupił komunikator WhatsApp (którego roczny obrót wynosił zaledwie 10,2 milionów dolarów) za gotówkę i akcje o łącznej wartości 22 miliardów dolarów.
Dzień rozliczenia
Być może krytycy gospodarki współdzielenia nie będą nawet musieli czekać na opór pracowników. Wielu ekspertów twierdzi, że marzenia o uwspólnianiu zasobów odejdą w niebyt wraz z bańką inwestycyjną. Analitycy są zdania, że o ile rok 2015 był rokiem jednorożców, o tyle 2016 będzie rokiem zderzenia z rzeczywistością. Po latach rajskiej wolności część firm będzie musiała zmierzyć się z realiami rynkowymi – najpóźniej wtedy, kiedy zapragną wejść na giełdę. Niektóre z nich mogą nie przeżyć tego skoku na głęboką wodę – ostrzega William D. Cohan na łamach amerykańskiego “Forbesa”. Do odstrzału typuje między innymi usługę transportową Instacart, dysk chmurowy Dropbox czy – co chyba mało zaskakujące – wspomniany serwis WeWork. Całemu baśniowemu stadku grozi podwójne niebezpieczeństwo. Inwestorzy będą obchodzili się z pieniędzmi ostrożniej niż dotąd i najchętniej przekażą je tylko największym jednorożcom. Poza tym część firm, które próbowały stać się rynkowymi czempionami, pokazała już swoją prawdziwą wartość.
Deweloper aplikacji mobilnych Good Technology trafił pod skrzydła BlackBerry za połowę szacowanej wartości. Gilt Group, holding z branży e-commerce, tylko za jedną czwartą. Oba przedsiębiorstwa wyceniano wcześniej na nieco ponad miliard dolarów, więc należały do klubu jednorożców. Takich transakcji nie da się ignorować. Bank inwestycyjny Fidelity już zmniejszył wycenę Dropboxa o 20 proc., Snapchata o 25 proc., a dewelopera MongoDB – aż o 50 proc. Bank Morgan Stanley obciął szacunkową wartość Flipkarta o 27 proc., a dom inwestycyjny T. Rowe Price przecenił posiadane udziały w serwisie Zomato o 15 proc. Czyżby więc jednorożce znalazły się na czerwonej liście gatunków zagrożonych wyginięciem? Koniec boomu na pewno jest sygnałem kryzysu zaufania rynków finansowych do branży IT – być może najgłębszego od pęknięcia bańki internetowej 15 lat temu. Również znany inwestor Bill Gurley spodziewa się rzezi jednorożców jeszcze w tym roku – jego zdaniem obecnie “optymistycznie wycenia się niezbyt udane modele biznesowe”.
Ostatni jednorożec
Paradoksalnie taka rzeź może przynieść oczyszczenie. Zdaniem ekspertów w dziedzinie start-upów z CB Insights wymarcie jednorożców byłoby dla rynku niczym upuszczenie krwi choremu z nadciśnieniem – taką przyszłość wskazują liczby: według zebranych przez nich danych w czwartym kwartale 2015 roku ryzykowne inwestycje typu venture capital załamały się. Tempo narodzin kolejnych jednorożców zmalało o połowę, a może być jeszcze gorzej: żeby pozostać w grze, jedna trzecia firm z tego grona musi w 2016 roku pozyskać nowy kapitał. Jak twierdzą – posługując się niezbyt poetyckim językiem – analitycy CB Insights, to właśnie ten moment, w którym “kupa trafi w wentylator”. Jednorożce będą miały do wyboru trzy drogi: poszukać prywatnych pieniędzy (trudne), wejść na giełdę (wiąże się z publikacją raportów finansowych) lub znaleźć kupca (mało prawdopodobne). Kiedy w drugiej połowie roku zabraknie finansowania, będzie wiadomo, że muzyka przestała grać. “Moim zdaniem nie będzie to oznaczało pęknięcia bańki nadmuchanej przez jednorożce, ale konieczność weryfikacji oczekiwań” – mówi ekspert CB Insights Nikhil Krishnan. “Obecnie przeżywamy moment otrzeźwienia ze strony start-upów oraz inwestorów, którzy byli pijani łatwym pieniądzem i wysokimi wycenami. Oto nowa rzeczywistość”.
Zanim to otrzeźwienie dotarło do firm, odczuli je chyba wszyscy użytkownicy i ofiary nowego wspaniałego świata współdzielenia. Protesty taksówkarzy w europejskich miastach skierowane przeciwko Uberowi i surowe regulacje dotyczące wynajmu mieszkań w ramach usług takich jak AirBnB mogą ukształtować globalną politykę względem tych samozwańczych rynkowych rewolucjonistów. Jeśli platformy pośredniczące będą musiały dostosować się do utrwalonych zasad rynku pracy, niewiele pozostanie z ich innowacyjności – i wtedy okaże się, czy jednorożce rzeczywiście potrafią zdziałać cuda. Na tym tle wyróżnia się Uber, który wydaje się dobrze przygotowany do kryzysu. Może dlatego wycena firmy nie spada. Przedsiębiorstwo z jednej strony honoruje lokalne regulacje (w Polsce wymaga od kierowców prowadzenia działalności gospodarczej i odprowadzania podatków), a z drugiej tworzy wizję, w której człowiek w ogóle nie będzie potrzebny do przemieszczania innych z punktu A do punktu B. W przyszłości wystarczą do tego same maszyny – należąca do Ubera flota samochodów autonomicznych. Czy AirBnB i inne jednorożce mają w zanadrzu modele biznesowe przystosowane do ekosystemu prawnego? I właściwie dlaczego AirBnB nie miałoby zostaćzastąpione przez bezpłatną, zorganizowaną oddolnie usługę w stylu Couchsurfingu? Niezależnie od tego, jak oceniamy cudowny świat jednorożców, ich plany zweryfikuje rzeczywistość.