Według Tony’ego Seby, narastająca dominacja samochodów elektrycznych będzie miała poważne konsekwencje ekonomiczne. W ciągu jednej dekady zaczną znikać stacje benzynowe, a wraz z nimi punkty serwisowe dla samochodów spalinowych, co spowoduje załamanie rynku części zamiennych. Groźnie skutki mogłaby mieć też prawdopodobna konieczność ponoszenia wysokich kosztów utylizacji przestarzałych pojazdów. Mogłaby doprowadzić do powstawania cmentarzysk masowo porzucanych aut, jak to miało miejsce w czasach wielkiego kryzysu.
Utrata jednego z kluczowych klientów, jakim jest branża transportowa, byłaby bolesnym ciosem dla przemysłu naftowego. Zdaniem raportu “Rethinking Transportation 2020-2030”, skutkiem będzie 2-krotny spadek cen ropy przed rokiem 2024. Jednak taniejąca ropa nie oznaczałaby niższych kosztów eksploatacji samochodów spalinowych, ponieważ na skutek spadku ich popularności wzrosłyby ceny części zamiennych i usług serwisowych. To kolejny powód, dla którego wielu może chcieć przesiąść się do pojazdów elektrycznych.
Już teraz technologie elektrycznego napędu i autonomicznego sterowania są stosowane w autobusach, ciężarówkach, a nawet kontenerowcach. Ich popularyzacja będzie na rękę branży transportowej ze względu na wyeliminowanie kosztów pracy kierowców i załóg, a także roszczeń w razie wypadków. Taka perspektywa może zachęcać do inwestowania w nowe środki transportu.
Co stanie się z autami, które dziś jeżdżą po drogach? Amerykanie porzucali samochody na pustyni. Gdzie zostawią je Europejczycy? Optymizm wzbudza aspekt ekologiczny: dzięki wyeliminowaniu emisji spalin, zyskamy nieco świeżego powietrza. Następnym krokiem powinno być wyłączenie paliw kopalnych z użytku w elektrowniach, tak, by nie generować zanieczyszczeń przy produkcji energii, która zasila elektryczne pojazdy. Pytanie tylko, czy to nie nazbyt łatwa i optymistyczna wizja? Ale na pewno warto motoryzację “przemyśleć na nowo”.