Największą innowacją jest tu sam piec, który wykorzystuje kombinację tradycyjnych elementów grzejnych z ogrzewaniem mikrofalowym, który doprowadza metal do punktu tuż poniżej temperatury topnienia tworząc gęsty spiek. Czas i temperatura są przy tym automatycznie dopasowywane przez system na podstawie użytych materiałów i projektu. Użytkownik nie musi mieć zatem szczególnej wiedzy na temat obróbki metali. Na koniec wystarczy tylko podważyć metalowy obiekt od podstawy i ewentualnie wyszlifować go ręcznie.
Urządzenie ma umożliwiać przede wszystkim tworzenie niedrogich prototypów metalowych elementów. Cena 120 tysięcy dolarów (około 430 tys. zł) z pewnością odstraszy domowych użytkowników, ale firmom pozwoli sporo zaoszczędzić. Dla porównania alternatywne drukarki laserowe kosztują dziś ponad milion dolarów (3,61 mln zł), a do tego wymagają wykwalifikowanej obsługi i kosztownych materiałów.
Studio System ma być dostępne w sprzedaży pod koniec tego roku, jednak prawdziwa rewolucja zapowiedziana została na 2018 rok, kiedy to na rynku zadebiutować ma drugi model drukarki – Production System.
Zamiast wkładów z metalami, które wykorzystywane są w Studio System, większa maszyna będzie wykorzystywała tani, metalowy pył, który będzie rozpylany, a następnie utrwalany w czasie jednego ruchu. W drukarkę został wbudowany piec, dzięki czemu nie trzeba będzie przekładać drukowanych obiektów – wypiekanie nastąpi tuż po skonstruowaniu formy. Tą metodą można osiągnąć wydruk o dokładności do 50 mikronów (grubość ludzkiego włosa).
Production System jak sama nazwa wskazuje polecany będzie większym zakładom przemysłowym i firmom, którym zależy na masowej produkcji metalowych części. Według producenta ich drukarka działa do 100 razy szybciej niż tradycyjne urządzenia do laserowej obróbki metali i oferuje aż 20-krotnie niższy koszt produkcji. Jedna taka maszyna będzie mogła wyprodukować około 100 milionów części rocznie o maksymalnym rozmiarze 33x33x33 cm. Drukarka ma kosztować około 360 tysięcy dolarów (około 1,30 mln zł).
Desktop Metal to amerykański startup, w skład którego wchodzi kilku profesorów MIT m.in. Emanuel Sachs, którego patenty dotyczące druku 3D sięgają 1989 roku. Innymi słowy nie jest to firma, która wzięła się z powietrza. Przedsiębiorstwo ma nie tylko wykwalifikowaną załogę, ale także zasoby na rozwój swojej technologii. W ciągu ostatnich miesięcy pozyskało ponad 210 milionów dolarów od różnych inwestorów m.in. Google Ventures. | CHIP