Lee Mason z Centrum Naukowego Johna Glenna w Cleveland, który nadzoruje program zasilania i składowania energii NASA tłumaczy powrót do koncepcji z lat 60-tych ubiegłego wieku: –Wysłaliśmy na Marsa wiele ciekawych urządzeń, które miały świetne systemy zasilania, ale nie nadają się one dla misji załogowych. Ze względu na oszczędności, testowany reaktor nie jest jeszcze wyposażony we wszystkie silniki Stirlinga i będzie produkował na razie tylko 1 kilowat energii elektrycznej. W przyszłości 4 reaktory o mocy 10 kilowatów każdy, będą zasilały bazy na Marsie oraz Księżycu.
Równolegle do programu NASA, nad swoimi rozwiązaniami pracuje firma SpaceX. Alternatywą dla elektrowni atomowych są panele słoneczne, które mają pomóc dotrzeć na Marsa statkom kosmicznym Elona Muska, a także silniki zasilane metanem. Jednak, o ile kolektory słoneczne mogą pomóc dotrzeć na obcą planetę, to już niekoniecznie sprawdzą się na miejscu. Ich skuteczność jest ponad 30 proc. mniejsza niż na Ziemi, ze względu na mniej promieniowania, które dociera do Marsa. Dodatkowo, na obcych planetach są miejsca zacienione, takie jak księżycowy krater Shackletona, w którym naukowcy podejrzewają, że znajduje się woda i z tego względu chcieliby go zbadać. Aby zapewnić powodzenie misji, potrzebne jest stałe i pewne źródło zasilania, które zapewni rozszczepianie atomów.
Program powrotu na Księżyc został zapoczątkowany w 2004 roku przez prezydenta USA George’a W. Busha. W 2010 roku administracja Baracka Obamy rozszcerzyła go m.in o lądowanie na asteroidzie oraz o załogową misję na Marsa do 2033 roku. Nie wiadomo, na ile realne są zapowiedzi Elona Muska o tym, że już za 6 lat na Marsie mieliby wylądować pierwsi koloniści wysłani przez firmę SpaceX. Na pewno współpraca rządowych agencji oraz sektora prywatnego przyspieszy kolonizację Czerwonej Planety. |CHIP