Reżyser zlecił nawet swojemu operatorowi i koloryście poprawienie jasności i nasycenia barw ukończonej już wersji kinowej w taki sposób, by lepiej wyglądały one na smartfonach. Powstała również oddzielna ścieżka dźwiękowa, pozbawiona efektu dźwięku przestrzennego, którego i tak nie byłoby słychać na urządzeniach mobilnych.
– Nawet jeśli widzowie obejrzą nasz film w kinach, za drugim, trzecim czy czwartym razem zobaczą go już tylko na iPhonie, gdzie będzie już żył wiecznie. Ostatecznie więcej osób zobaczy nasze filmy gdzieś indziej niż w kinie. – tłumaczy Scott Franklin, produkcyjny partner Aronofskiego.
Producent nie kryje też żalu, że w dobie zaawansowanych technologii audio, takich jak Dolby Atmos, w które inwestuje się dużo pieniędzy i czasu, ich potencjał nie zostaje w pełni wykorzystany, gdyż później i tak trzeba je redukować do pojedynczego lub podwójnego głośnika.
– Chcielibyśmy, by ludzie oglądali film w kinach, ale rzeczywistość jest inna – dodaje Franklin.
Jak sądzicie, czy dostosowywanie filmów pełnometrażowych pod smartfony jest dobrym pomysłem? W końcu, gdy już wybieramy się do kina oczekujemy przecież wyższego standardu i zupełnie innych doznań od tych, z którymi obcujemy na co dzień. Jednorazowy zabieg może przynieść pewną świeżość w odbiorze materiału, ale wyobrażacie sobie oglądać w kinie same sceny z bliskimi kadrami? Mam nadzieję, że kino jednak nie będzie zmierzało w tę stronę. | CHIP