Oczywiście głównym narzędziem kontroli podłączonych do sieci elementów smarthome wciąż pozostaje telefon z odpowiednią aplikacją. W przypadku TP-Link można było sterować nie tylko urządzeniami tej firmy – na liście testowanego sprzętu były też produkty polskiej marki Fibaro (o której domowych smartsystemach już w CHIP-ie pisaliśmy).
Centralnym elementem pokazowej instalacji był ruter TP-Link SR20. Urządzenie jest wyposażone w dotykowy ekran, co nie jest szczególnie często spotykane w tego typu sprzęcie. Oprócz zarządzania domową siecią Wi-Fi (AC1900), ruter może również pełnić rolę mostka sieciowego dla komponentów smarthome, pracujących w standardzie ZigBee. To wyjaśnia “widoczność” sprzętu marki Fibaro (pracującego właśnie w ZigBee) na liście urządzeń, nad którymi administrator rutera, korzystający z mobilnej aplikacji TP-Link, ma kontrolę.
Jednak to nie tyle ruter, lecz stojące obok niego smartgłośniki – Amazon Echo z Alexą po lewej, oraz Google Home z Asystentem Google po prawej – były bardzo charakterystycznymi przedmiotami na wielu targowych stoiskach. Poleceniami głosowymi można praktycznie dowolnie sterować usieciowionymi składnikami inteligentnego domu. Tę modę widziałem nie tylko u chińskiego producenta, podobnie było np. na stoisku LG, gdzie za pomocą Alexy dało się sterować pracą lodówki.
Takie podejście buduje wrażenie, że czas rewolucyjnych urządzeń skończył się, zamiast tego mamy rozszerzenie funkcjonalności poprzez łączenie wielu istniejących elementów w sieć. Szkoda tylko, że np. w Polsce Alexa praktycznie do niczego się nie przyda. Inteligentnego głośnika Amazonu nie kupimy w oficjalnej dystrybucji. Sama Alexa nie potrafi rozmawiać po polsku, a nawet gdy płynnie posługujemy się językiem Szekspira, jej funkcjonalność u nas jest mocno ograniczona. Z powodu braku dostępu do inteligentnych asystentów, spajających możliwości wielu urządzeń, zostaniemy w technologicznym ogonie świata? | CHIP