Z raportu Gadgets 360 wynika, że tylko w ciągu ostatnich 30 dni amerykańskie studia filmowe i posiadacze praw autorskich zgłosili do giganta z Mountain View 5 tysięcy żądań o usunięcie setek linków, prowadzących do nielegalnych materiałów w chmurze Google’a. Dlaczego padło właśnie na tę usługę? Powód jest prosty – chodzi o liczbę darmowych gigabajtów. Dysk oferuje na start 15 GB, podczas gdy jego najwięksi rywale w postaci OneDrive’a czy Dropboxa znacznie mniej: odpowiednio 5 i 2 GB. Co ciekawe, jednak nie każdy piracki link prowadzi do filmu wgranego bezpośrednio do google’owskiej chmury.
Piraci wymyślili sprytne obejście. Nielegalne materiały trafiają na YouTube, gdzie nie ma limitu danych, a następnie oznaczane są jako niepubliczne. W teorii zatem nie można ich wyszukać. Na Dysku Google lądują zaś same łącza, które przestępcy udostępniają za pośrednictwem forów dyskusyjnych czy innych kanałów, więc właściciele praw do tych treści mają często problem z wyszukaniem źródła i walką z piratami. W podobny sposób wykorzystywana jest usługa Moje Mapy, pozwalającą na tworzenie własnych opisów i dzielenie się nimi. Tamtych linków firma z Mountain View nie weryfikuje.
Walka z piratami jest bardzo trudna. Na przestrzeni lat wielokrotnie zamykano jednego z gigantów tej “branży”, czyli The Pirate Bay, jednak strona zawsze podnosiła się. Skazywanie twórców takich witryn, co niedawno opisywaliśmy, wydaje się nie przynosić trwałych rezultatów. Nie odstrasza też innych przestępców, którzy wymyślają nowe metody rozpowszechnienia kradzionych filmów i muzyki. | CHIP