Bezwarunkową miłość rodziców jesteśmy w stanie (w pewnym uproszczeniu) rozłożyć na czynniki pierwsze i sprowadzić do genów, które za wszelką cenę chcą doprowadzić do przedłużenia swojego istnienia. A XXI wiek przynosi rodzicom całą paletę rozwiązań, dzięki którym potrzeba troski o dzieci jest chociaż trochę przenoszona na technologie.
Rodzice mogą być z dziećmi w stałym kontakcie dzięki telefonom komórkowym i komunikatorom, Facebookowi. Ale rozwój technologii idzie o krok dalej, a na razie nie wiemy, czy nie jest to krok za daleko.
Dystopijny anioł stróż
Z zagadnieniem tym mierzy się jeden z odcinków ostatniej serii “Black Mirror” – “Arkangel”. Poznajemy w nim samotną matkę – Marie, która boryka się z trudnym porodem. Kilka zdań sugeruje, że przepełnia ją niepewność, czy da sobie radę z rodzicielstwem. Fabuła nawiązuje się, gdy jej córka Sara ma 3 latka i znika jej z oczu na placu zabaw. Matka jest zrozpaczona i zdesperowana. Gdy dziewczynka w końcu się odnajduje, Marie postanawia już nigdy nie dopuścić do podobnej sytuacji. Do tej pory wygląda to na scenariusz, jakie pisze życie; taki, który mógł się przydarzyć każdemu. Ale Marie nie chce już polegać wyłącznie na sobie – zdaje się na eksperymentalne rozwiązanie technologiczne. Jest nim implant, bezboleśnie wprowadzany do mózgu Sary. Dzięki niemu matka może sprawdzać poziom kortyzolu, hormonu stresu, i jednocześnie widzieć, co wywołało w dziecku taką reakcję. Może też po prostu “wymazać” stresujące obrazy, sterując wszystkim ze specjalnego tabletu. Oprócz tego, opcje implantu uwzględniają dostęp rodzica do tego, co mała Sara widzi i słyszy.
Nie będę tu opowiadać zakończenia odcinka “Arkangel”, ale jeśli znana jest wam seria “Black Mirror”, wiecie, że szczęśliwe zakończenia zdarzają się tam rzadko.
“Arkangel” stawia pytanie, gdzie są granice władzy rodzicielskiej. Rozwiązanie z serialu jest dość futurystyczne, ale już od kilku lat dostępne na rynku podobne, choć pod bardziej znajomą postacią.
Słuchaj, podglądaj, interweniuj
Programy, dzięki którym rodzice wiedzą, do kogo dziecko dzwoni, z kim SMS-uje, co robi na Facebooku i innych serwisach społecznościowych, są dostępne już teraz w każdym sklepie z aplikacjami. Można zainstalować Qustodio – aplikację dostępną na wszystkie platformy i wiedzieć dokładnie, co robiło nasze dziecko w sieci. Albo AngelSense – aplikacja może co 10 sekund informować, gdzie jest maluch, a nawet z jaką prędkością się przemieszcza. Jeśli to jego pierwszy dzień w szkole, można nawet posłuchać, jak idzie mu na lekcjach.
Aplikacje to jedno – druga, rosnąca gałąź technologii dla rodziców to opaski. Można dokładnie określić obszar, na którym dziecko może się znajdować (np. plac zabaw), a jeśli wydarzy się scenariusz z “Arkangel”, czyli w momencie nieuwagi rodzica dziecko opuści wyznaczony teren, otrzymać powiadomienie. To samo dotyczy np. przedszkola czy szkoły. Dziecko powinno wrócić prosto do domu, ale skręciło do sklepu z komiksami? Dostaniesz powiadomienie, gdy tylko postawi krok poza wyznaczoną trasę.
Rynek takich rozwiązań w 2013 roku wart był miliard dolarów rocznie. ABI Research szacuje, że w 2018 roku będzie on wynosił dwa razy tyle.
Gra jest więc warta świeczki – przynajmniej dla producentów. Dzięki temu, że zapotrzebowanie na tego typu rozwiązania to stały dopływ pieniędzy, możemy spodziewać się kolejnych gadżetów czy aplikacji, pozwalających rodzicom martwić się o dzieci chociaż trochę mniej.
W pełnej ocenie sytuacji trochę brakuje głosu tych, dzięki którym producenci są w stanie tyle zarabiać.
Dopóki mają mniej niż 10 lat, wszystko jest proste
Dzieci, których zdjęcia dumni rodzice zaczęli lata temu umieszczać w sieci, właśnie dorastają. Jak będą się czuć gdy dotrze do nich, że zanim zdążyli skończyć 5 lat, rodzice opublikowali w sieci niemal 200 ich zdjęć? Mamy już pewne dane. W 2016 roku naukowcy przeprowadzili badanie na grupie 249 par rodziców i dzieci, starając się sprawdzić, jak na korzystanie z technologii zapatrują się starsi i młodsi. Wnioski? Dzieci dwa razy częściej niż rodzice zwracały uwagę, że ich zdjęcia nie powinny być publikowane w sieci bez wyrażenia zgody. “Dzieci donosiły, że (takie) treści uważały za wstydliwe i czuły się sfrustrowane faktem, że rodzice publicznie przyczyniają się do ich obecności w sieci bez pozwolenia”. Ankietowane dzieci były w wieku między 10 a 17 lat.
Jak na razie nie ma badań, co młodzi sądzą o elektronicznym dozorze w postaci aplikacji i gadżetów. Na to pewnie musimy poczekać kolejnych kilka lat. Ale możemy tu uruchomić wyobraźnię. I jednocześnie zadać pytanie, jak długo taka “zdalna opieka” powinna dbać. W końcu rodzic nie martwi się mniej o nastoletnią córkę, która pierwszy raz idzie na randkę, niż o 7-letniego syna wracającego ze szkoły, prawda? Czy rodzice są gotowi na to, żeby wiedzieć, co dzieje się na młodocianej randce?
Co byś zrobił, gdybyś słuchając przez aplikację, czy z dzieckiem wszystko jest w porządku odkrył, że pokłóciło się z najlepszym przyjacielem, ale po powrocie do domu nie mówi ci o tym? Interweniowałbyś za plecami dziecka? Spróbował dyplomatycznie wziąć je na spytki?
A gdyby podsłuch ujawnił, że twoje dziecko prześladuje kolegów w klasie?
Jeszcze inny scenariusz może być dużo gorszy od tego, co potencjalnie mogą wymyślić dzieci. W 2017 okazało się, że do smartzabawek dzieci łatwo można się włamać, więc ze znajomego i kochanego misia do dziecka może przemawiać zupełnie obca osoba. A co, jeśli kontrolę nad opaską albo telefonem przejmie ktoś niepowołany? Wtedy narzędzie, które miało służyć ochronie, może stać się najbardziej niebezpiecznym zakupem w życiu.
Nic nowego pod słońcem
Jak więc podchodzić do technologii, które w tak łatwy i – wydawałoby się – bezbolesny sposób mogą rodzicom dać ułudę kontroli nad poczynaniami dzieci w sieci i w życiu?
– Naiwnością jest wiara, że nasze dzieci nie będą lepiej znały od nas nowych technologii. Kwestią czasu jest, by nasze pociechy skutecznie nauczyły się obchodzić technologiczne blokady – mówi Piotr Gnyp ze studia kreatywnego Fish Ladder, prywatnie ojciec 9-latka.
Kiedy dziecko dorasta, zaczyna rozumieć, że każdą formę dozoru można ograniczyć. Opaskę z GPS-em można zostawić w szkole, aplikację można odinstalować, albo korzystać z telefonu znajomych.
– Należy być świadomym, że każde zabezpieczenie da się obejść – kontynuuje Gnyp. – Sam korzystam z wyświetlania lokalizacji mojego dziecka, ustawiłem limit wiekowy na gry na jego konsoli i blokadę na zakupy na telefonie. Ale nic nie zastąpi rozmowy i wyjaśnienia dlaczego pewnych rzeczy nie należy robić, jakie są zagrożenia i że na wszystko przyjdzie czas.
My w młodości nie mieliśmy telefonów komórkowych, ani dostępu do sieci. Ale rodzice troszczyli się o nas dokładnie tak samo, jak ma to miejsce dzisiaj. Zabraniali nam oglądania strasznych filmów, grania w niektóre gry, rozmawiania z nieznajomymi. Nie mieli jednak urządzeń, które pozwalałyby sprawdzić z dokładnością do kilku metrów, gdzie się znajdujemy. Troska rodziców o dzieci jest uniwersalna. Zmieniają się sposoby jej wyrażania. Zastosowane z umiarem i szacunkiem dla dziecka narzędzia dozoru nie powinny wyrządzić szkód. Przynajmniej tak długo, jak rodzice pamiętają, że to nie technologie wychowują ich dzieci, tylko oni sami.
W Niemczech już teraz zakazana jest sprzedaż inteligentnych zegarków, przez które można podsłuchiwać dzieci. Jak widać, tam, gdzie rodzina powodowana najlepszymi intencjami ma ochotę posunąć się dość daleko, adwokatem dziecka może stać się państwo. | CHIP