Wygląd i ergonomia
Vivofit 4 jest dostępny w Polsce w kolorze białym lub czarnym. Pasek wykonany został z silikonu gładkiego od wewnątrz i chropowatego na zewnątrz. Opaska waży 25 lub 25,5 g w zależności od rozmiaru (mały/duży), a zatem tyle co przeciętny zegarek. Po jej założeniu na rękę w zasadzie od razu się o niej zapomina. Smartband bardzo dobrze przylega do nadgarstka i choć jego środkowa część jest sztywna, to nie powoduje dyskomfortu przy noszeniu.
Vivofit 4 nosiłam w zasadzie bez przerwy, myjąc się w nim (klasa wodoszczelności pozwala się kąpać i pływać do głębokości 5 m) i śpiąc bez zdejmowania. Ale w największe upały skóra trochę się pod opaską poci, więc warto zdjąć urządzenia na kilkanaście minut.
W przeciwieństwie do swojego poprzednika Vivofit 4 ma kolorowy ekranik transreflektywny o wymiarach 11 x 11 mm i rozdzielczości 88 x 88 pikseli. Jest on bardzo wyraźny w pełnym słońcu, co możecie sami zobaczyć na zdjęciu powyżej. Niestety w pomieszczeniach nie jest on już tak czytelny, zwłaszcza na czarnym tle. Lepiej sprawdza się kombinacja – białe tło, czarne cyfry. W półmroku pomaga aktywacja podświetlenia wywołana dłuższym przytrzymaniem przycisku.
Chociaż wyświetlacz jest zawsze włączony opaska nie wymaga ładowania. Vivofit 4 zasilany jest z dwóch baterii zegarkowych, które według zapewnień producenta powinny pracować przez rok. Po wyczerpaniu można samodzielnie rozkręcić opaskę i dokonać wymiany. Początkowo byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego rozwiązania, bo wszelkie urządzenia ubieralne czy też smartfony przyzwyczaiły mnie do codziennego ładowania. Bateria rozwiązuje jednak dużo problemów – nie trzeba ściągać opaski na noc, a wychodząc na trening mamy pewność, że nie rozładuje nam się po kilkunastu minutach, bo za krótko ją ładowaliśmy w ciągu dnia.
Pierwsze uruchomienie
Uruchomienie Vivofit 4 nastręczyło mi w zasadzie jedną trudność. Po pobraniu na smartfon aplikacji Garmin Connect i zsynchronizowaniu obu urządzeń ze sobą nie mogłam zakończyć programu wprowadzającego, który jest połączeniem samouczka oraz obliczania wszystkich danych związanych z użytkownikiem. Nie pomagało zamykanie aplikacji czy reset telefonu. Dopiero po usunięciu oprogramowania i ponownej instalacji Connect zaczął działać prawidłowo.
Po rejestracji konta Garmin aplikacja zadała mi kilka pytań związanych z aktualną aktywnością, wagą, wzrostem, typową porą snu itp. Na podstawie odpowiedzi Connect obliczył mój wskaźnik BMI oraz ustawił początkowy cel kroków na poziomie 7500. Wartość ta miała się zmieniać w zależności od mojej aktywności (i rzeczywiście tak się stało, ale o tym za chwilę). W aplikacji można ustawić także jeden z sześciu wzorów wyświetlania informacji i kilka motywów kolorystycznych.
Na następnej stronie piszemy o tym, co potrafi Vivofit 4.
Co potrafi Garmin Vivofit 4
Zacznijmy od cech najbardziej podstawowych. Opaska działa jak zegarek, zatem wyświetla czas i datę. Może także posłużyć jako budzik, minutnik i stoper, przy czym ta pierwsza funkcja dostępna jest jedynie z aplikacji (należy pamiętać, że po ustawieniu budzika trzeba zsynchronizować opaskę ze smartfonem).
Zawód przeżyją wszyscy, którzy liczą na większą interakcję ze swoim telefonem. Opaska nie wyświetli żadnych powiadomień. Jedyne “sprzężenie zwrotne” następuje po skorzystaniu z funkcji “Znajdź telefon”. O ile nasz smarfon ma włączony Bluetooth i znajdzie się w zasięgu opaski, to będziemy w stanie uruchomić zdalnie sygnał dźwiękowy, który pomoże zorientować się, gdzie odłożyliśmy telefon. W drugą stronę to niestety nie działa – jeżeli zapodziejemy opaskę, to telefon nie pomoże nam w poszukiwaniach.
Jeśli chodzi o monitorowanie aktywności możemy liczyć wyłącznie na dane pochodzące z akcelerometru. Opaska nie ma ani modułu GPS ani pulsometru. Oznacza to, że Vivofit 4 zmierzy liczbę kroków, przebyty dystans i spalone kalorie, ale nie przekaże istotnych dla sportowców danych takich jak np. wysokości wzniesień, które zostały pokonane czy tętna. Ale mimo to wciąż podaje całkiem sporo informacji. Smartband pokaże średnią i najwyższą prędkość czy czas, w którym się ruszaliśmy, a takie statystyki w ujęciu dziennym, tygodniowym czy miesięcznym. To w zupełności na początek wystarczy tym, którzy chcą się trochę ruszyć zza biurka.
Ostatnia funkcja to mierzenie aktywności w czasie snu. Działa na podobnej zasadzie, jak aplikacje monitorujące sen instalowane na smartfonie. Określamy godzinę, o której kładziemy się najczęściej spać, a opaska zaczyna mierzyć fazę snu. Sen płytki to taki, z którego łatwiej się wybudzić. Głęboki przynosi prawdziwy odpoczynek. Już kilka pomiarów wystarczy, by zorientować się, jak w ciągu nocy wyglądają fazy naszego snu. Dzięki temu będzie można nastawiać budzik na taką godzinę, by zadzwonił w fazie snu płytkiego. Wybudzenie się w fazie snu głębokiego powoduje, że nawet mimo wielu godzin odpoczynku, budzimy się niewyspani i ociężali. Aplikacja sprawdza także, czy przesypiamy minimum 8 godzin dziennie. Moim zdaniem genialnym rozwiązaniem byłoby, gdyby producent pomyślał o prostej funkcji – automatycznym budziku, który budziłby w fazie snu płytkiego, w określonym przedziale czasowym (np. między 5.30-7.00). Takie opcje oferują aplikacje do monitorowania snu więc szkoda, że nie ma ich w bardziej miarodajnej i wygodniejszej w użytkowaniu opasce.
Jeśli chodzi o statystyki, warto co jakiś czas zaglądać do sekcji Insights. To tutaj możemy porównać naszą aktywność z użytkownikami aplikacji Connect. Ja dowiedziałam się np., że wykonuję mniej kroków niż 82 proc. kobiet w moim wieku, za to śpię lepiej niż 69 proc. pań.
Co do bilansu kalorycznego, funkcja stanie się dostępna wyłącznie wtedy, gdy powiążemy aplikację Connect z MyFitnessPal, gdzie można wpisywać dane na temat zjedzonych posiłków. Szkoda, że Garmin wymusza instalowanie dodatkowego oprogramowania, ale z drugiej strony MyFitnessPal to sensowny program dla osób chcących zdrowo się odżywiać.
Wrażenia niezbyt aktywnej użytkowniczki
Gdy Vivofit 4 obliczył mi dzienny cel kroków na 7500 pomyślałam, że to przecież niewiele i że kto jak kto, ale ja na pewno tyle chodzę. Po dwóch dniach z przerażeniem odkryłam, że wykonuję… ok. 1500 kroków dziennie. Zaczęłam chodzić z psem na dłuższe spacery, wieczorami trochę też biegałam, a i tak tylko kilka razy udało mi się osiągnąć cel. Podczas Pyrkonu, ruszałam się jeszcze mniej – przez trzy dni w zasadzie nie odchodziłam od stoiska. W efekcie aplikacja zlitowała się nade mną i uznała, że 5272 kroków dziennie na początek wystarczy.
Po integracji z MyFitnessPal i skrupulatnym zapisywaniu posiłków okazało się, że nie jem więcej niż powinnam (a czasem nawet mniej niż mój próg kaloryczny), w stosunku do ilości ruchu jaki wykonuję. Dla mnie najbardziej cennymi wiadomościami były te związane z liczbą kroków. Jeżeli ruszałam się za mało bransoletka wydawała krótkie piknięcie, a na tarczy pojawiał się czerwony pasek, który sugerował, że mam problem z dojściem do mety. Niby drobiazg, a jednak motywuje przynajmniej do wstania z kanapy i pójścia na krótki spacer.
Urządzenie poprawnie rejestruje aktywność. Ani machaniem ręką, ani jazdą samochodem opaski nie oszukamy. Przy bieganiu i spacerowaniu bransoletka automatycznie przechodziła w tryb rejestrowania aktywności, ale dopiero po chwili. Krótki, choć intensywny galop do autobusu się nie liczy. Dlatego lepiej samemu sobie włączyć tryb rejestracji aktywności, tym bardziej, że to kwestia dwóch kliknięć. Świetnym rozwiązaniem jest to, że Vivofit 4 jest samodzielnym urządzeniem, tzn. nie wymaga noszenia przy sobie smartfonu. Co jest szczególnie cenne na basenie (nie wiadomo tylko, jak opaska zniesie chlor). Wszystkie dane gromadzone są w pamięci urządzenia, a ich synchronizacja następuje na nasze życzenie lub w określonych cyklach automatycznych.
Najbardziej brakowało mi pulsometru, który wspomógłby treningi biegowe oraz wyświetlania powiadomień ze smartfonu. Vivofit 4 wypada też blado na tle konkurencji. Niby jest to najniższa półka cenowa tego producenta, ale nadal 330 zł (sprawdź aktualne promocje w polskich sklepach), to i tak dużo więcej niż np. Xiaomi Mi Band 2 ze wspomnianymi wyżej funkcjami (około 120 zł). Jeżeli jednak zależy nam głównie na tym, by nie ładować urządzenia i móc z nim pływać (wspomniany Mi Band 2 nie jest wodoodporny), to wówczas wato rozważyć zakup Vivofit 4. Nie oszukujcie się jednak, jeśli przez cały rok wychodziliście z założenia, że “najpierw masa, potem rzeźba”, ale na tę “rzeźbę” zabrakło wam już zapału, to przed wakacyjnym wyjazdem super kondycji nie zyskacie. Zawsze jednak trzeba od czegoś zacząć. Vivofit 4 może ułatwić start. | CHIP