Wzornictwo i ergonomia zawsze są ważne
Na pierwszy rzut oka Huawei P20 wygląda prawie identycznie jak P20 Pro. Jest nieco mniejszy, ma też tylko dwa obiektywy na tylnej ściance, ale w oczach niezorientowanej osoby to dwa takie same urządzenia. Zachęca do siebie kolorem, ładnymi zaokrągleniami brzegu obudowy i szklanym wykończeniem tyłu.
Obiektywy na tylnej ściance nieznacznie wystają ponad płaszczyznę obudowy w sposób, który nadaje im profesjonalnego rysu. Smartfon ma optymalne wymiary, co po części jest zasługą 5,8 calowego ekranu o proporcjach 18,7:9. W przypadku tradycyjnego urządzenia, z ekranem 16:9, taka przekątna nie byłaby już idealna.
Gdy chwycimy smartfon w dłoń, pod prawym kciukiem wyczujemy przycisk włączania/blokowania, a nad nim przyciski regulacji głośności (i nie tylko), czyli tradycyjnie dla Huawei rozmieszczone elementy kontrolne. Czytnik linii papilarnym znalazł się pod ekranem, który, co może wydać się zaskoczeniem, nie ma wyjątkowo wąskich ramek wokół ekranu. Ale brak nawiązania do tego trendu wcale nie przeszkadza (dlaczego, o tym w części sprzętowej). Górna część przedniej ścianki mieści tak zwany notch, czyli wcięcie, które bardzo wielu osobom spędza sen z powiek. W tym wcięciu mamy głośniczek słuchawki telefonicznej, obiektyw przedniej kamery i miniaturowy LED sygnalizacyjny (cieszę się z tego faktu, bo nie lubię, gdy smartfon z wyłączonym ekranem kompletnie mnie nie informuje czy się ładuje, czy jednak nie).
Czy jest złącze słuchawkowe? I tak i nie. Brak typowego mini jacka, musimy więc posłużyć się portem USB typu C. Dla mnie to nie problem, korzystam najczęściej ze słuchawek Bluetooth (Huawei P20 obsługuje kodek aptX HD), ale zwolennikom tradycji ten brak może doskwierać. Na górnej krawędzi jest jeszcze otwór dodatkowego mikrofonu, drugi na dolnej krawędzi ukryto za grillem udającym głośnikowy. Grille są dwa, głośnik mamy tylko za jednym (uwaga: w P20 słuchawka nie posłuży nam jako dodatkowy głośnik, czyli ze stereo bez słuchawek tym razem nici). Jest jeszcze tacka na dwie karty nano SIM i nic więcej. Huawei w modelu P20 podobnie jak w Pro przekonuje, że wystarczy nam moduł pamięci, który zainstalował na płycie głównej smartfona.
Podsumowując, P20 to bardzo ładny, komfortowo leżący w dłoni i w kieszeni smartfon (waży 165 gramów i ma 7,7 mm grubości), w którym wcale nie przeszkadza (to pewnie konsekwencja koloru) nieznaczne brudzenie się tylnej ścianki (obiektywy są umieszczone tak, że na pewno ich nie zatłuścimy).
Huawei P20 sprzętowo
Ocenę elementów sprzętowych Huawei P20 Pro podzielimy na dwie części. Najpierw te elementy, które są dla użytkownika widoczne, a potem te, od których bardzo wiele zależy, ale na których obejrzenie bez wizyty w serwisie (a tych oby było jak najmniej) nie ma co liczyć.
Elementy widoczne dla użytkownika
Po włączeniu P20 i jego skonfigurowaniu, a także po wykonaniu kilku zdjęć, przychodzi chwila refleksji. Huawei P20 wyposażono w 5,8 calowy ekran LTPS IPS LCD o rozdzielczości 1080 x 2240 pikseli.
Trzeba pamiętać, że to nie AMOLED, a jasność maksymalna w trybie standardowym nie jest tak wysoka jak u poprzedników. Jednak mało kto przy przeciętym oświetleniu decyduje się na ustawienie jasności ekranu na maksimum (a już na pewno nie robi tego w ciemnym pomieszczeniu), co oznacza że jasność ekranu jest wystarczająco wysoka. Uwaga: gdy wyjdziemy na słońce i mamy ustawioną automatyczną regulację jasności ekranu, okaże się, że P20 z mocnym oświetleniem radzi sobie jeszcze lepiej. Zaskoczy nie tylko jasnością, ale też kolorami, które wyświetla, a które są bardzo naturalne i nie tracą nic z wyrazistości nawet w słońcu. To wszystko sprawa, że praca i rozrywka, której elementem jest P20 i jego ekran, dla oczu będzie samą przyjemnością. Sprzętowe zmniejszenie rozdzielczości do 720 x 1496 w większości wypadków pozostanie niezauważone, co tylko podnosi naszą ocenę wyświetlacza. Nadal pamiętajmy jednak, że nie jest to AMOLED, bo pora powiedzieć kilka słów o wcięciu. Wcięcie można zamaskować, decydując się na wyświetlanie informacji na czarnym pasku. A jest on tak czarny jak czarna jest czerń wyświetlacza P20. Jeśli irytują Was najdrobniejsze kontrasty pomiędzy ramką ekranu a czarnym wyświetlaczem, to P20 nie zadowoli. Wątpliwym jest jednak, by był to aż tak duży problem, gdyż czerń jest mimo wszystko dość ciemna.
Kolejny element na przedniej ściance to czytnik linii papilarnych. Huawei kontynuuje swoją politykę lokalizacji tego czytnika, która może się podobać lub nie, ale to nie zmienia faktu, że po raz kolejny dostajemy komponent działający wręcz śpiewająco. Opóźnienia po przyłożeniu palca praktycznie nie ma, jedyne co dostrzeżemy to trwające ułamek sekundy rozjaśnienie ekranu (i bardzo dobrze).
Na przedniej ściance jest też przedni aparat. Nie jest to Leica, ale ma 24 Mpix rozdzielczości i obiektyw o jasności f/2.0. O szczegółach napiszemy więcej w kolejnym tekście, teraz tylko dodamy, że to działa, choć wymaga trzymania się pewnych zasad. Rolę lampy LED w tym przypadku pełni podświetlany w trakcie fotografowania ekran (zbiegiem okoliczności w kolorze podobnym do koloru tylnej ścianki). Przednią kamerą wykonamy też filmy o rozdzielczości 1080p. Skoro mowa o aparacie, to odwróćmy smartfon. Zobaczymy tam podwójny aparat, w zasadzie stanowiący rozwojową wersję wariantu sprzętowego, z którym mamy do czynienia już od modelu P9.
Aparaty są dwa, ten bliżej górnej krawędzi z monochromatycznym sensorem o rozdzielczości 20 Mpix i obiektywem o jasności f/1,6, a drugi z 12 Mpix sensorem i obiektywem o jasności f/1,8. Oba obiektywy mają ogniskową stanowiącą odpowiednik 27 mm obiektywu (czyli nie jest super szeroko, ale w miarę rozsądnie), którą można programowo zwiększyć do 54 mm (idealny standard). Czy faktycznie bezstratnie, jak twierdzi Huawei, przekonamy się w drugiej części testu, który opublikujemy. Aparaty wspomagane są przed dwutonową (dwie barwy światła) lampę LED, czujnik laserowego systemu AF oraz czujnik koloru (analizuje proporcje barw w oświetleniu). Poza tymi elementami na tylnej ściance nie ma nic, co by nas zainteresowało.
O slotach nano SIM już powiedziałem, trzeba za to dodać słowo o porcie USB typu C. Spełnia on wymogi standardu USB 3.1, można go też wykorzystać do przewodowego połączenia typu MHL z urządzeniami multimedialnymi, bądź poprzez przejściówkę do podłączenia słuchawek. Dźwięk, jaki otrzymamy przez słuchawki (P20 wykorzystuje technologię Dolby Atmos dla poprawy brzmienia, wspiera audio wysokiej jakości – 32 bit/384kHz) należy uznać za bardzo dobry. Jest klarownie i bogato, ale docelowo wszystko zależy od ustawień w menu, które zmienia charakter dźwięku. A skoro mowa o dźwięku, to ten wydobywa się też z głośnika. I ponownie jest bardzo dobrze. Pomijając braki, które wiążą się z naturalnymi ograniczeniami technicznymi. Głośnik gra donośnie, przy głośności powyżej 2/3 czuć ciśnienie akustyczne po przesłonięciu grilla palcem. W większości przypadków nie musiałem pogłaśniać bardziej niż na 3/4.
Elementy ukryte, ale bardzo ważne
Zajrzyjmy teraz do środka. Znajdziemy tu 128 GB pamięci masowej, z której po odliczeniu tej dla systemu i niezbędnych aplikacji dla użytkownika pozostaje około 115-118 GB. To akurat tyle, by nie przejmować się brakiem slotu na kartę pamięci. Korzystanie wyłącznie z szybkiej pamięci wbudowanej pozwala uniknąć wąskiego gardła, jakim może stać się zbyt wolna karta pamięci. Nie jest to 6 GB RAM, które spotykamy w innych flagowcach, w tym w P20 Pro, ale też wątpliwym jest, by przy 4 GB były większe powody do narzekania na sprawność i wielozadaniowość smartfona.
Pamięć współpracuje z autorską konstrukcją Huawei, czyli chipsetem Hisilicon Kirin 970, który debiutował w Huawei Mate 10. To ośmiordzeniowa jednostka z 4 rdzeniami Cortex-A73 o taktowaniu 2,4 GHz oraz 4 rdzeniami Cortex-A53 z zegarem 1,8 GHz. Układ GPU to Mali-G72 MP12. W elektronice Huawei umieścił też podzespoły odpowiedzialne za przetwarzanie obrazu, funkcje pokładowej inteligencji (NPU). Jest tam też szybki moduł LTE zgodny ze standardem 4.5G. Chipset jest szybki i to bardzo, a podczas wielozadaniowej pracy z aplikacjami, fotografowania czy filmowania nie będzie kłopotu z wydajnością.
Ostatnim ważnym elementem jest wbudowany akumulator o pojemności 3400 mAh. Nie uznam P20 za mistrza długodystansowej pracy, ale może to i lepiej, bo być może pozwoli to mu pozytywnie nas zaskoczyć. Pewne jest to, że Huawei P20 spokojnie możemy użytkować bez obaw, że zaraz trzeba sięgnąć po ładowarkę. A nawet jeśli, to przecież w zestawie mamy ładowarkę SuperCharge, która naładowała smartfon od zera do 80 proc. w około godzinę. Po niespełna 90 minutach był on już całkowicie pełny. Wystarczy zatem kilkanaście minut, by Huawei P20 odzyskał wigor na resztę dnia.
Elementy, których może nam brakować
Pomijając brak portu mini jack, w Huawei P20 brak wbudowanego radia (nadal jest to atrakcyjne medium informacyjno-rozrywkowe), trzeciego obiektywu (ale kolejna część testu pokaże, czy jest czego żałować), a także akumulatora o pojemności 4000 mAh jak ma P20 Pro. A czy warto żałować braku wyświetlacza AMOLED? Pomijając fakt, że nigdy nie warto czegokolwiek żałować, to brak AMOLED-u jest kwestią dyskusyjną. LCD też ma swoje zalety i przypadający do gustu charakter. Osobiście pracuję przez większość czasu na ekranach LCD i ten, który ma Huawei P20 trafia doskonale w moje oczekiwania.
I jeszcze jedno. Huawei P20 nie jest smartfonem zgodnym z popularną normą IP68. Czy to oznacza, że mamy obawiać się deszczu czy przypadkowego zachlapania. Nie. Huawei już w poprzednich modelach z serii P pokazał, że dba o szczelność konstrukcji nawet tej niezgodnej z IP68. Niemniej nie próbujmy kąpieli, nawet niespodziewanej, z P20. Norma IP53 wystarczy podczas spaceru podczas deszczu, ale wizyta na basenie byłaby przesadą.
Piekielna wydajność – ciepło czy jednak nie?
Lektura materiałów reklamowych i kontakt z reklamami pokazuje jak ważne jest pozytywne doświadczenie użytkownika w przypadku smartfona. Niezależnie od tego czy kryją się w nim najpotężniejsze komponenty, czy też takie słabsze, ale do zaakceptowania. Huawei P20 to bezwzględnie wysoka półka wydajnościowa i pod tym względem nie będzie różnił się od modelu Pro (chyba że w granicach błędu). By zadowolić perfekcjonistów, należy się kilka słów o jego maksymalnych osiągach.
Nasza P20 nie zajęła najwyższych miejsc w rankingach wydajnościowych, lecz mieści się w tych 10 proc. najlepszych. Poza tym bez punktu odniesienia, a takim są cyferki w benchmarkach mobilnych, i tak nie będziemy w stanie dostrzec różnic w porównaniu z wydajniejszymi smartfonami.
Napisałem „piekielna” i muszę się z tego wytłumaczyć. Otóż P20 podczas testów syntetycznych dostawał gorączki. Tylna ścianka robiła się bardzo ciepła. I o ile można to uznać za minus, to był to sprawdzian, jak P20 radzi sobie z gorącem. A radzi sobie dobrze, temperatura po epizodzie wzrostu szybko spada, a ciepło jest sprawnie rozpraszane po tylnej ściance. To tyle jeśli chodzi o benchmarki. Przy codziennej pracy i zabawie jest inaczej. Smartfon grzeje się w minimalnym stopniu, naturalnie związanym z pracą, a po części gorącą tegoroczną wiosną. Tym samym nagrzewanie się nie stanowi problemu. Nie przejmujmy się uwagami o sporej temperaturze podczas testów syntetycznych. Nie ma to przełożenia na zwykłą pracę.
Kolejna część naszej recenzji będzie dotyczyć możliwości fotograficznych Huawei P20 i na pewno jest to temat bardzo ciekawy, gdyż różnice sprzętowe w sekcji foto pomiędzy P20 i P20 Pro są znaczące. Poza tym, to ta funkcja smartfona jest dla wielu osób zdecydowanie najważniejsza (poza dzwonieniem oczywiście). Trzecia część testu będzie oceną oprogramowania i usług, które oferuje nam Huawei. | CHIP