System operacyjnym działającym na zasadach open-source to nie wszystko. Aby mobilny OS był naprawdę funkcjonalny potrzebne są aplikacje i sterowniki. Te z kolei często nie są udostępnione na zasadach otwartoźródłowych. Tak jest w przypadku usług Google takich jak sklep Play, Google Maps i Gmail. Producentom sprzętu bardzo zależy szczególnie na dostępie do oficjalnego sklepu z aplikacjami. To jednak wymaga umowy z Google. Amerykański koncern poza ewentualnymi opłatami wymaga od producentów preinstalowania przeglądarki Chrome i ustawienia Google na głównej stronie wyszukiwania. To nie podoba się Komisji Europejskiej.
— Gdyby producenci i operatorzy telekomunikacyjni nie mogli zawierać naszych aplikacji na szerokiej gamie swoich urządzeń, zachwiałoby to równowagą ekosystemu Androida. Do tej pory model biznesowy Androida oznaczał, że nie musieliśmy pobierać za naszą technologię opłat od producentów telefonów, ani uciekać się do ściśle kontrolowanego modelu dystrybucji — napisał w oświadczeniu prezes Google’a, Sundar Pichai.
Sprawa przypomina podobną sprzed dekady. Komisja Europejska do 2009 roku walczyła z Microsoftem, aby przestał wykorzystywać swoją pozycję jako producenta najpopularniejszego systemu operacyjnego na desktopy do promowania własnej przeglądarki. W efekcie dwóch kar na łączną kwotę prawie 1,5 miliarda euro, Microsoft ugiął się. Od 2019 roku Windows pyta użytkownika z jakiej przeglądarki chce korzystać po pierwszym uruchomieniu internetu. Co ciekawe, w Rosji Android pyta użytkownika, czy chce korzystać z wyszukiwarki Google, czy może z rosyjskich wyszukiwarek Yandex albo Mail.ru. Najbardziej prawdopodobne wydaje się zatem, że Google pozostanie przy dotychczasowym modelu biznesowym, ale wzorem Microsoftu pójdzie na ustępstwa i pozwoli innym serwisom i przeglądarkom na lepszy dostęp do Androida. | CHIP